— Panna Albina! tutaj! — zawołał, nie widząc już Jadwisi.
Wysocka uśmiechnęła się.
— Ja sama — rzekła — jest to, jak się okazało, mój rodzinny kąt. Mam tu rodziców. Wróciłam do nich.
Bożak stał jeszcze zdumiony.
— A o mnie pani wie, jak ja się tu dostałem? — zapytał.
— Możesz-że pan sądzić, iż w sąsiedztwie o takim wypadku ktokolwiek nie jest zawiadomiony? — odparła Wysocka.
Pan Onufry oglądał się dokoła. Twarz jego, dosyć posępna, widocznie się rozjaśniła trochę, gdy Albinę zobaczył i poznał.
— A! jakżem szczęśliwy — zawołał, głos zniżając — żem panią tu znalazł, w tej... pustyni!
Rozmowa miała się rozpocząć i Albina przedstawiała swą uczennicę, gdy zdyszana, poprawiając czepeczka, chustki i włosów, nadbiegła Czarlińskfa, przepraszając.
Gość ten, który jej się magnatem wydawał, wymagał nadzwyczajnego przyjęcia, siliła się w myśli na wynalezienie tego, czem najlepiej mogłaby go uczcić. Najprzód więc po przywitaniu, wzięła na naradę Albinę, która jej podszepnęła:
— Jak najprościejsze przyjęcie będzie mu najmilszem, wierz mi pani, nie przywykł on do wymysłów...
Czarlińska zafrasowana, zaledwie zagaiwszy rozmowę, pobiegła z kluczykami, wróciła niespokojna, wyprawiła po coś córkę, byłaby może posłała i Albinę, ale na jej pomoc w rozmowie rachowała.
Spostrzegła zaraz, że, jako do dawnej znajomej, Bożak do Wysockiej przystał, swobodnie z nią, ochoczo i wesoło rozmawiając, ożywiony równie, jak ona.
P. Onufry był przejęty tem, co tu spotykał, widział, nowością tej terra incognita.
Spytał Albiny o jej rodziców... Czarlińska sądziła, że ona zbyt szczerze nie będzie się spowiadała ze smutnego położenia, w jakiem ich znalazła, że zatai ubóstwo i t. p.
Zdumiała się nadzwyczajnie, zarumieniła i pogniewała prawie, usłyszawszy Albinę opowiadającą z całą szczerością o biedzie i upadku starych Wysockich, o chacie, w której mieszkali, o pracy, jaką na życie zarabiać ciężko musieli... Pan Onufry nie tylko tego nie zdawał się jej brać za złe, ale z większem jeszcze uszanowaniem zajął się Albiną.
— Ale na Boga! — zawołał — ja mam ziemi odłogującej tysiące włók... dam im darmo, ile zechcą! Dworków w Mlynyskach pustych widziałem kilka, potrzebują kogoś do dozoru... daj mi pani swoich rodziców... będę jej wdzięczen!
Zarumieniła się Albina...
— O! nie, — zawołała — myślałbyś pan, żem się mu przymówić chciała, a ja i oni jesteśmy dumni. Przytem starzy nawykli do tego nie swojego zagona i cudzej strzechy, jakby one ich własnością był... Pierwsze potrzeby ja opatrzyłam...
— A, jaka pani jesteś szczęśliwa! — westchnął Bożak — gdy ja, ja, nie mam co robić, nie umiem dobrego nic począć — i gryzę się tylko, nie wiedząc, od czego mam rozpoczynać.
— Wstydź się pan — śmiało odparła Albina. — Chciej tylko, a znajdziesz co robić na tych tysiącach włók.
— Masz pani słuszność — rozśmiał się p. Onufry — ale, słowo daję, jeżeli nie dam sobie rady, przyjadę jej u pani zasięgnąć.
Zarumieniła się Albina.
Bożak tedy, rozochocony i spoufalony łatwo z dobrą i serdecznie gościnną Czarlińska, puścił się w humorystyczne opowiadanie przygód swoich. Wszyscy, aż do Jadwisi, śmiać się musieli, tak był niewymuszonym a zabawnym.
Czas upłynął tak niepostrzeżenie prędko, iż zmierzchało dobrze, gdy się opatrzył p. Onufry, iż po nocy będzie musiał powracać, ale był pewnym swojego woźnicy, który drogi znał doskonale, i zapowiadając bytność swą wprędce, pożegnał się i odjechał.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/28
Ta strona została skorygowana.