Zaledwie zaturkotało, a Albina miała czas wyskoczyć z wózka, gdy stara Wysocka pokazała się w progu i przybiegła ją ściskać, ręce rozpostarłszy.
Miała dla tego jedynego dziecięcia serce matki — ale oprócz tego była mu już wiele wdzięczną.
Z przybyciem Albiny wszystko szło jakoś raźniej, lepiej, obiecywało się znośniej. W starego Piotra wstąpił duch i nawet na chorobę jego oddziałał.
Jejmość obracała się żywiej. Ludzie na Wysockich innem okiem patrzyli.
Jakże tu temu dziecku matka nie miała być całą duszą wdzięczna.
Wysocki, który o dwóch kijach wywlókł się był za ogród, zkąd pole widać było, powracał także, jakby przeczuwszy Albinę, dla której był nietylko z miłością ojcowską, ale z bałwochwalczem uwielbieniem.
Oboje poczęli ją prowadzić do chaty, która czyściej jakoś, dzięki nowej służbie, wydała się Albinie.
Wysocka kłopotała się już, czem przyjmie dziecko. Szczęściem przyszło jej na myśl, że tędy przechodziły często kobiety z poziomkami, a w domu było do nich mleko. Za kilka groszy (a ostatnieby oddała) mogła dostać garnuszeczek spory.
Wysocki stary już w dziedzińcu rozpoczął opowiadać o Bożaku.
— Chce nas gwałtem wziąć do siebie — mówił — dobre jakieś zdaje się człeczysko, dalibóg — ale zawsze byłaby to służba, a ja, jakem żyw, nikomu nie służyłem — no i my starzy oboje, na co my się komu przydać możemy.
— A z litości i miłosierdzia żyć, — dodała Albina, — dopóki można się bez nich obejść, nie godzi się, ojcze kochany.
— Prawda?? i ja tak mówię — potwierdził mężnie Wysocki, siedząc na łóżku. — My teraz ciebie mamy, ty nam pomagasz... Od dziecka przyjąć rodzicom inna rzecz... choć i to nie miłe... bo rodzice dzieciom pomagać powinni... Czemże obcemu się odwdzięczyć?
Wysocka stara, swoim zwyczajem, stała podparta na ręku i zdawała się nie zupełnie podzielać zdanie męża, potrząsała głową... Jej się wydawało naturalnem szukać ulgi do życia na stare lata, na wszelki sposób.
— A! mój Pietrze, — odezwała się, — dobra taka hardość człeku, póki siły i zdrowie... a nam, co się już ledwie włóczymy, gdy kto z dobrego serca chce losu ulżyć... na co odrzucać...
Służby on wymagać ciężkiej nie będzie, pójść czasem z kluczami, spojrzeć na ludzi... Darmo-byśmy chleba nie jedli...
Spojrzała na córkę, która oczy spuściła, Wysocki dumał.
— A tobie, Helusiu, — rzekł, miło będzie tę chatę porzucić, w której my tyle lat przebiedowaliśmy razem! Jaka ona jest, to jest... kąty tu nasze... my do nich, jak ślimaki, przyrosliśmy... Liche to, ale na rolę nieraz pot upadł z czoła... Żyliśmy z niej... My tu sami i panowie, a tam... ekonomy, pisarze, wójty, dwornia... spokoju za grosz i kłaniaj się wszystkim.
Starzy nie mogli się porozumieć, a przy córce Wysocka z mężem się spierać nie chciała — zamilkli więc.
Albina była za tem, aby w miejscu pozostać, zwłaszcza, że Bodiakowski też okazywał się dosyć wyrozumiałym i grzecznym...
— Wszystko my to winniśmy tobie — mówił Wysocki, córkę całując w głowę. — Bóg miłosierny, ze nam ciebie przywrócił.
Wypytywano Albinę o jej pobyt u Czarlińskiej i tak czas upłynął do wieczora, a dziewczę się do powrotu przygotowywało, gdy nadszedł Mosiek.
Widać było po nim, że się spieszył, i zaraz w progu zaczął od tego, iż koniecznie chciał mówić z panną Albiną... ale wprzódy odejść nie mógł.
— Proszę panienki, to jej pewnie wiadomo, że ten pan Bożak z Młynysk chce ich (wskazał na starych) zabierać do siebie... Po co się to zdało? albo to tu źle? czy opłata wysoka? czy nasz pan kogo skrzywdził? toby jemu bardzo przykro było, żeby się Wysocki ztąd wyniósł... Sam mnie mówił, żebym ja starał się zatrzymać...
Żyd, uśmiechając się, spojrzał na Albinę.
— Panienka ma wielkie szczęście do ludzi... Co to gadać! Wszyscy ją chwalą, a dziwują się adukacij. Nasz pan... ja jego nigdy takiego nie widziałem... jak zacznie mówić o pannie, to mu się oczy śmieją...
Na co się wynosić ztąd... On może z czynszu co opuścić, jak go panienka poprosi...
— O! wolę sama dopłacić, niż prosić! — rozśmiała się Albina.
— W Młynyskach — począł prędko żyd — tam żadnego ładu nie ma jeszcze. Pustki, aż strach... Żywej duszy znajomej... Rad tu nie wiele, ale zawsze jeden drugiemu pomódz gotów.
Nic na to nie odpowiadając, Albina podziękowała tylko Mośkowi, który ją do wózka poprowadził, razem z matką.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/31
Ta strona została skorygowana.