Ci, co znali dawno Bodiakowskiego i widywali go w różnych życia wypadkach, w rozmaitych umysłu usposobieniach, nie przypominali sobie, ażeby kiedy tak był poruszony, niespokojny i zajęty.
Nawet w pamiętnej chwili, gdy mocno się rozkochał w córce dzierżawcy, która wyszła mu z pod nosa za majora od huzarów, gdy szalał dla niej tak, że nową uprząż sprawił, najtyczankę kupił, szopy kazał przerobić i dwie pary rękawiczek sprowadził, nie pamiętano go tak dziwnie ożywionego.
Wśród gry w wista, w rozmowie najobojętniejszej, powracał ciągle do tej zagadki, którą zadawał wszystkim:
— Ale bo, proszę ja państwa, czy to nie jest, można powiedzieć cud, żeby taka prosta dziewczyna, córka budnika, ordynaryjnych ludzi, wychowała się na taką pannę?...
Tu zaczynał palcem stukać do swego wielkiego czoła.
— Powiadam państwu... tu! tu! że tylko jej z rozdziawioną gębą słuchać. Ksiądz proboszcz powiada... jakże to... jakże?... fe... fe...minonalna... czy coś! (fenomenalna). Tak! tak! femenonalna!...
Zaczynał się śmiać.
— Bo potrzeba widzieć tych Wysockich! — dodawał, przykładając pięść do skroni. — Ordynaryjni ludzie. Mówią, że szlachta, no! gdzie to ich szlachectwo!? Z Mazurów są, zwyczajnie... No, a dziewczyna gdy chodzi, mówi, wszystkie nasze panie w kąt.
Śmiano się z tego zapału Bodiakowskiego, prześladując go Albiną, ale się wypierał z oburzeniem, tylko ciągle chciał... uznania tego cudu, który go niepokoił.
W inny sposób chwalił Albinę ksiądz proboszcz Spytek.
— Kuta to dziewczyna — mówił — a, nie mogę powiedzieć, w rzeczach religijnych tak usposobiona, że wszystkim by życzyć, aby większy katechizm umieli, jak ona: Ho! ho!... Musiała się sposobić na nauczycielkę. Głowa otwarta... No, i serce poczciwe, bo o rodziców dba, aż miło!...
Bożak, który był na probostwie w czasie rozmowy o Albinie, przerwał księdzu Spytkowi:
— Ja patrzyłem na to, jak ona rosła. Wszystko winna sama sobie. To też w Warszawie, gdzie ludzi gęściej daleko niż tu, gdzie na zdolnych nie zbywa, jej się dziwowano. Pracowała nad sobą niezmiernie. Umysł się wyrobił tą pracą własną, a serce nieszczęściem, bo młodość jej nie na różach upłynęła. Miała wiele do zniesienia.
Słuchano Bożaka, który jednakże w opowiadaniach był wstrzemięźliwy, i do zbytku tej bolesnej a wstydliwej po części przeszłości nie odsłaniał.
Czarlińskiej zazdroszczono.
Wszystkie panie z sąsiedztwa, zwłaszcza te, które miały córki i o wychowanie ich się kłopotały, wahając się pomiędzy pensją niebezpieczną, a guwernantką drogą, wzdychały, mówiąc o Albinie.
— Sędzina bo się pośpieszyła tak! — mówiły — kto mógł przewidzieć coś podobnego.
Do Sosenek zajeżdżały teraz z kolei nawet dalsze sąsiadki, które tu dawno nie bywały, aby Albinę zobaczyć, która skromnie, o ile mogła, wymykała się, nie lubiąc popisywać się sobą. Sędzina wdzięczną jej była za to, gdyż drżała, aby która z majętniejszych pań nie odmówiła jej tego skarbu, ofiarując lepsze wynagrodzenie.
Lato zbliżało się ku końcowi, gdy następujący list wysłała Albina do przyjaciołki:
„Musisz posądzać mnie o zobojętnienie i niewdzięczność, tak milczałam długo. Tłumaczy mnie to, że jednostajnemi obrazkami mego jednostajnego bardzo życia nie chciałam cię męczyć, a ta atmosfera ciszy, spokoju i zdrętwienia, jaka mnie otacza tutaj, oddziałała też na twoją starzejącą się przyjaciołkę.
„Wśród gwaru i ruchu miasta, życie podbudzane płynie gorętszemi prądami — tu człowiek uspokaja się, wchodzi w siebie, po trosze zamiera, bezczynność go odrętwia powoli.
„Po za te sine lasy, które stoją dokoła, jak mury oddzielające od świata, nie widać nic, wyjrzeć nie podobna. Tęskno w początku, potem się z tem, jak ze wszystkiem, co trwa, natura obywa.
„W położeniu mojem zmian zaszło mało. Najważniejszym wypadkiem było przybycie... spadnięcie z obłoków Onufrego Bożaka. Jest ono dotąd jeszcze nieskończonych rozmów, opowiadań i plotek źródłem. Dla mnie, możesz sobie wyobrazić, jakiem dobrodziejstwem był ten wysłaniec ze sfer znajomych i — niezapomnianych.
„Obawiałam sią, że go te pustynie długo nie zatrzymają, że się wyprzeda i uciecze. Dotąd o tem mowy niema, może dla tego, że sprzedać te obszary trudno, może, iż p. Onufry zapragnął je zaludnić, ożywić i odrodzić.
„Marzyciel, z któregośmy się śmieli, ma teraz w ręku materjał do urzeczywistnienia utopij... chciałby zrobić coś wielkiego, coś dobrego, a sądzę, że nie jasno jeszcze widzi, co tu możliwem.
„Widuję go dosyć często.