„Ze wstydem i upokorzeniem wyznać ci muszę, że nie umiałam się oprzeć i rodziców utrzymać na dawnej ich siedzibie. Wahali się bardzo długo w swojej chałupie, przemawiało za nią nawyknienie, Bodiakowski nie chciał ich wypuścić z tamtąd, ja prosiłam, aby pozostali, nie życząc sobie zaciągać obowiązku wdzięczności względem Bożaka. Wszystko to się na nic nie zdało. Ja się dopilnować nie mogłam, a przeciw mnie spiskowano.
„Wszystko się dokonało tak skrycie, żem się nie dowiedziała o przenosinach, aż gdy rodzice byli w Młynyskach. Czarlińska, przez życzliwość dla mnie, uproszona przez przez Bożaka, choć wiedziała, co się przygotowywało, taiła przedemną i nie dopuszczała, aby mi kto szepnął, co się dzieje.
„Bożak tymczasem jeździł, namawiał, nęcił, posłał swoje furmanki, zabrał mi rodziców, przewiózł ich do gotowego dla nich dworku i dopilnował, aby się tam wygodnie umieścili.
„Chciałam odwiedzić rodziców, właśnie gdy się wybierali, Czarlińska mnie wstrzymała. Jednego dnia, gdym sama była z Jadwisią, wpada niespodzianie Bodiakowski. Musiałam wyjść do niego i spostrzegłam zaraz, że był czegoś nadąsany.
Zaledwie się przywitał, obrócił się do mnie.
— Cóż to tak źle było u mnie, po tylu latach przebytych, że rodzice panienki aż uciekać musieli? — zawołał.
— Jakto! uciekać — odparłam zdziwiona.
— Cóż to! panienka nie wie o niczem?
— Cóż się stało?
— Wynieśli się z Rudek!
— Dokąd? kiedy? — zawołałam.
— Trzeci dzień temu, do Młynysk, — począł p. Hieronim gniewnie. — Bożak, jak to zwyczajnie wielki pan, zrobił formalny zajazd, nasłał furmanki i ludzi, niemal gwałt popełnił.
Stałam milcząca i przerażona.
— Słowo panu daję — rzekłam — że ja o niczem nie wiem.
W tem weszła pośpiesznie Czarlińska, domyśliwszy się, o co chodziło, i mówić mu nie dała.
— Ja mogę poświadczyć, że panna Albina nie wiedziała o niczem — dodała zaraz. — Ale czego się pan masz tak gniewać? Nic na tem nie stracisz, a biednym Wysockim życie tam lżejszem będzie.
— Jakbym ja też na to nie mógł był poradzić — zamruczał Bodiakowski.
„Musiałam mu podziękować, tłumaczyć się i tak jakoś go ułagodziłam, ale Bożak sobie w nim zrobił nie przebłaganego wroga.
„Ciągle potem na panów, na magnatów, na arystokrację wykrzykiwał, że uciskają radzi słabszych, aby tylko na swojem postawić.
„Śmiałam się w duchu, gdy mi Bożak z tytułem arystokraty na myśl przychodził, on, któregom znała, obiady skromne zajadającego u Wanczurskiej na kredyt.
— Po wyjeździć Bodiakowskiego nie miałam już spokoju, tak mi było pilno zobaczyć, co się stało z rodzicami, i wojnę wytoczyć p. Onufremu. Sędzina mi konie ofiarowała, pojechałam do Młynysk...
„Lucynko moja! zdawało mi się doprawdy, żem do nich wyprawiwszy się, znalazła się gdzieś wśród amerykańskich lasów i ziem niezamieszkanych, takie to dzikie, puste, milczące i jeszcze charakter pierwotnych epok noszące na sobie.
„Wyobraź sobie przestrzenie olbrzymie, zarosłe lasami, wśród których wichry tylko i burze gospodarzyły.
„Bory, gąszcze, całe mile pogorzelisk ze stojącemi na nich spalonemi na pół drzewami, moczary nieprzebyte. Stosy łomów gnijących i porastających nowemi, młodemi wypustkami... Strumienie gniłe i brody bez mostów... prawie żadnych śladów ludzkiej ręki i pracy.
„Smutne to, jak cmentarz, ale ma poezję swoją. Gdzieniegdzie natrafiasz na wyspę zieloności, wśród której najpiękniejsze kwiaty leśne bujają; wpośród wytrzebionych przestrzeni, tu i owdzie wznosi się sosna-olbrzym, stara jak świat, opalona, ogołocona z gałęzi, niby pomnik na pobojowisku...
„Drogi?? możnaż to nazwać tem imieniem?? Ślady kół niekutych je stanowią — nic więcej.. Kto pierwszy je tu fantastycznie wytykał, Bóg jeden wie, musiało to być przed wieki...
„W ciągu mil kilku trafiło mi się tylko jeden opustoszony szałas spotkać, jeden stary krzyż i kapliczkę drewnianą nad strumieniem.
„Mnóztwo przy niej na drzewach wiszących łachmanów, podartych kawałków płótna i odzieży wytłumaczył mi woźnica, jako... ofiary chorych, którzy tu uzdrowienia szukali.
„Napiłam się i ja z tego cudownego źródła, woda była zimna, ale nie powiem, aby mi szczególniej smakowała.
„W kapliczce znalazłam obrazek papierowy N. Panny i skromne bardzo wota, obok których ptactwo leśne gospodarowało.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/33
Ta strona została skorygowana.