„Młynyska leżą na podniosłym brzegu rzeki spławnej i są wielką osadą... zapewne bardzo starą, a niegdyś pańską, ale i tu wszystko w ruinie. Dwór zdala widać tak opuszczony i niepozorny, jak wieś i inne budowy.
„Do chaty rodziców łatwo mi się było dopytać, bo się tak niedawno wprowadzili, że jeszcze o tem musieli mówić wszyscy. Dworek dawniej należał do... rachmistrza, gdy tu jeszcze było co rachować, a handel drzewem kwitnął.
„Zarumieniłam się z radości, wchodząc, tak po chacie w Rudkach, wydał mi się ów dworek wspaniałym... Otacza go wcale nie zaniedbany owocowy ogródek.. a tuż za nim leży kawał pola, wypuszczony rodzicom. Zabudowania jakby nowe... dom — z gankiem... dwie izby na lewo z alkierzem, tyleż na prawo... a tak czysto i ładniuchno... że aż miło...
„Możeby mi się to wydało inaczej wcale, gdybym odrazu z Warszawy do Młynysk się dostała, ale po Rudkach — wspaniałe!
Matka wybiegła z rękami załamanemi, obawiając się wymówek odemnie, aleśmy się popłakały tylko.
„Droga moja! Jak trochę powodzenia, promyk szczęścia dziwnie odżywia człowieka. Znalazłam rodziców, jak gdyby odmłodzonych. Ojciec chodzi o jednym kiju i spocząć nie może, tak jest wzruszony, tak sobie wiele obiecuje... Matka płacze.
„Długie lata nędzy i walki tak ją usposobiły, że i szczęście jej z oczu łzy wyciska.
„Zobaczywszy ich tak szczęśliwymi, mogłam że czynić wymówki?
„Przykro mi być tak wiele dłużną Bożakowi, ale cieszę się, przekonywając się, iż na świecie są ludzie, jak on, których powodzenie nie psuje.
„Bożak musiał zapewne przewidywać przyjazd mój tutaj i kazał sobie, jak się domyślam, dać znać o nim, bo nie upłynęła godzina, gdy się zjawił, rozpromieniony, wesół, ale zmieszany razem.
„Chciałam mu czynić wymówki, alem nie mogła i skończyłem milczącem tylko przywitaniem.
— Widzisz pani, że nigdy w Rudkach nie mogło być tak wygodnie, jak tu u mnie — rzekł — usiadłszy. Dworek stał pusty i byłby się zrujnował... ja ludzi potrzebowałem. Nie tylko, że nie uczyniłem ofiary, ale dla mnie to jest korzystnem i pożytecznem... Proszę więc już ani słowa... stało się!
— Zrobiłeś mnie pan przez to nieprzyjaciela i sobie także — odezwałam się — Bodiakowski przyjeżdżał z wymówkami... Żal ma do mnie...
— A przez tyle lat nie pomyślał o tem, żeby starym i biednym ludziom czemś dopomódz? — odparł Bożak. — Teraz po czasie. Wiem, że z p. Bodiakowskim będę teraz musiał i o granicę, i gdziekolwiek się spotykamy, staczać walkę, ale to mi przynajmniej da zajęcie, na którem zbywa. Oprócz niego, całe niemal sąsiedztwo równie jest usposobione dla przybysza — dodał — oprócz poczciwej pani sędzinej Czarlinskiej. Trzeba się poddać losowi swemu. Nieboszczyk dziadunio nie lepiej był z sąsiadami, i ze wszystkimi prawie się procesował; ja wprawdzie ugodnie, choć ze stratą, pokończę te spory, ale serc sobie nie pozyskam...
„Westchnął...
„Z późniejszej rozmowy przekonałam się, że Bożak, równie jak ja, czuł się tu w pustyni, jakby zdrętwiałym... nie wiedział co robić, nikt go nie rozumiał, nie miał się z kim rozmówić.
„Chciał mi koniecznie pokazać swój dwór, ogród, i namówił matkę, ażeby poszła z nami.
„Nic smutniejszego wystawić sobie nie można nad ten ogromny dworzec stary, niegdyś może na swój sposób okazały, a dziś okrutnie zniszczony. Więcej niż połowa sal, izb, pokojów opuszczona, podłogi powydzierane... W innych brak sprzętów... Tu i owdzie wala się jakaś pamiątka, może szacowna, ale zaniedbana i sponiewierana... W kilku pokojach, które zajmuje pan Onufry, szafy całe pożółkłych papierów, które mają właściwą sobie woń zbutwiałości i stęchlizny. W najweselszej izbie, do której zagląda słońce, zamieszkał po kawalersku Bożak...
„Ogród także niegdyś musiał być po pańsku założony, ale zarosł i dziczał, dziś to las jakiś, z wyjątkiem kilku kwater drzew owocowych i warzywa.
„Na strychu znalazł pan Onufry to, co go podobno z całego spadku najwięcej uradowało... wyrzuconą tam starą bibljotekę, jak on powiada, białych kruków.
„Ale kruki te myszy i szczury niemiłosiernie zniszczyły, a nie wiem, czy Bożak potrafi z nich co całkowitego i nie uszkodzonego wyciągnąć.
„Kilka godzin spędziliśmy na obchodzeniu dworu i ogrodu, na przypatrywaniu się okolicy, której nie zbywa na wdzięku. Dziki ten ogród leży na wysokim brzegu rzeki i widok z niego na szeroko rozlane jej wody, łąki, wyspy, dębami zarosłe, dalekie lasy — jest majestatyczny, choć tak smutny.
„Lecz widzę, że list mój niezmiernie się stał rozwlekłym, Lucynko moja, a ciebie te przygody przyjaciółki tak dalece obchodzić nie będą, więc kończę treściwie.
Nazajutrz rano powróciłam do Sosenek, rozmarzona temi lasami. Życie weszło w tryb zwyczajny, uczymy się z Jadwisią i gwarzym z sędziną, która, choć nie młoda, ale chciwą jest też dowiedzieć się, objaśnić, nauczyć. Życie staje się znośnem.