— Okazuje się, rzekł, — że dziewczyna istotnie stateczna... byłaby ci dała odprawę, bo juści na kobierzec nie wybierałeś się z nią?
Bodiakowski na nodze się okręcił i rękami strzepnął.
— A! Boże uchowaj! i trafiały mi się lepsze, a nie dałem się; co dopiero z taką budniczką!
Puchała, który fajkę nałożył i siadł na swem miejscu przy oknie, westchnął.
— Trzeba przyznać — odezwał się, — że czasy zmieniły się bardzo. Gdzie to dawniej słychana rzecz była, aby się prosta dziewczyna do takiej edukacji dobiła!! Koniec świata! żydówki wychodzą za książąt... (to pewna rzecz!), a budniczki — są guwernantkami!!
Bodiakowski jakby sam do siebie mówiąc skonkludował:
— Przystojna i niech ją kaci porwą!!
Skutkiem tej rozmowy było, że znudzony Puchała któregoś dnia potem uznał za właściwe pojechać w odwiedziny do Czarlińskiej i bliżej poznać te pannę, o której tu mówiono tyle...
Sędzina, którą czasem odwiedzał, przyjęła go z należnem poszanowaniem... Należał on do tych gości, dla których zamiast codziennej kolorowej, zaściełała się do kawy biała holenderska serweta.
Albina nie życzyła sobie wyjść i nie pokazała się wcale, lecz pułkownik się o nią upomniał.
— Radbym poznać — rzekł — tą pannę Wysocką, o której powszechnie tyle dobrego mówią...
Czarlińska poszła ją prosić i wymogła, że jej zabawiać pułkownika przybyła pomódz... Puchała był otarty w świecie, troszkę teraz zardzewiały, lecz zawsze wiele więcej wart, niż sąsiedzi. Rozmowa z nim poszła Albinie łatwo, i ona mu wielce się podobała...
Stary Puchała nietylko, że uznawał pochwały, jakiemi ją obsypywano, słusznemi, ale gotów był znajdować, że niedosyć ją oceniano. Odżył, ożywił się, rozgadał, zasiedział daleko dłużej, niż miał zamiar, wypowiedział się — mimowoli — z całego niemal życia swojego — i gdy przyszło do pożegnania, tak się uniósł, że, pocałowawszy w rękę sędzinę, posunął się potem do Wysockiej i ją — w rękę pocałował!!!
Czarlińska zarumieniła się, jak piwonja... uczuła ból w sercu... była dotkniętą. Kochała ona i ceniła Albinę... ale widzieć ją z sobą postawioną na równi!!
Potrzebowała dobrych godzin kilku, póki się w niej wzburzenie wywołane tym — wypadkiem — nie uspokoiło...
Nie było ono trwałem, bo Czarlińska miała serce dobre, lecz pozostawiło po sobie ślady i nie przeszło bez skutku..
W kilka dni po tem, w sypialnym pokoju sam na sam będąc z Jadwisią, sędzina westchnęła...
— Otóż to patrz, moja kochaneczko, co to może nauka i rozumek... jak to trzeba pracować za młodu! To biedactwo Albina... prosta budniczka... widzisz, jak się oni tu z nią noszą...
— Mamciu droga — odpowiedziała żywo Jadwiga — Albina!... o! Albina! choć prostych rodziców córka, ale tak ją Bóg obdarzył, jak księżniczkę... jej zrównać trudno... Ja ją tak kocham...
Cichutko i ze wstydem dodała Czarlińska...
— Staraj-że się do niej być podobną...
Następnej niedzieli na probostwie trafiło się tak, że sami zebrali się mężczyźni. Brakło tylko Bożaka... bo drogi były zawiane...
I tu rozmowa, niedługo kołując, zwróciła się na Albinę.
Do dawnych jej wielbicieli przybywał najgorętszy może — pułkownik Puchała... Z zapału jego uśmiechano się, unosił się jak młodzik.
Ktoś tam wystąpił z tem, że Wysoccy budnikami byli.
— A to mi się podoba — zawołał Puchała — wiecież, kto u nas na budnikach się osiedlał? Uboga szlachta mazowiecka... tak... nie chłopi, nie chamy... Szlachta! Oni wszyscy mają papiery... Wysockich nazwisko samo próbuje, iż szlachtą są. To nie ulega wątpliwości. A że zubożeli? ba! alboż to książęta u nas w piecu nie palą?
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/37
Ta strona została skorygowana.