„Poczciwe człeczysko jest tak ograniczone, iż z nim, oprócz słoty, pogody, kart itp., o niczem mówić niepodobna. Wszystko mu obce. Zaczął czytać, a że był do tego nie przygotowanym, pomieszały mu się najrozmaitsze wiadomostki, poplątały tak cudacko, iż popełnia tysiące najpocieszniejszych qui pro quo. Czasem ogromną było zasługą wstrzymać się od śmiechu.
„Otóż ten niezdarny pan Hieronim Dołęga-Bodiakowski, dziedzic Rudek z przyległościami, którego dziadunio był łowczym... ten Bodiakowski oświadczył się o rękę twojej biednej Albiny.
„Miał tyle... jak to nazwać? przezorności? że sam z tem nie wystąpił. Prosił Czarlińską, aby mnie wyrozumiała. Sędzina, która mi dobrze życzy — była zdumiona z początku, potem uradowana.
„Nie wątpiła ani na chwileczkę, nie mogła pojąć, przypuścić, żebym ja takie odtrąciła szczęście.
„Wyobraź sobie położenie moje!!! wystaw zdumienie nowe czcigodnej mojej Czarlińskiej, gdym, śmiejąc się i ściskając ją, zawołała:
— Paniusiu kochana! Jestem nadzwyczajnie przejęta zaszczytem, jaki mi czyni Bodiakowski, jestem mu nieskończenie, niewymownie wdzięczną — ale... pójść za niego... nie mogę.
„Czarlińska osłupiała.
— Żartujesz — rzekła.
„Długo, długo musiałam jej tłumaczyć się i wykładać, dlaczego nie czuję się powołaną do uszczęśliwienia Bodiakowskiego. Nazwij to dziwactwem, jak Czarlińska — wolę być swobodną starą panną, niż męczyć się choćby z dobrym, ale niemiłym mi i bardzo ograniczonym człowiekiem.
„O kawałku chleba nie wątpię, że na niego zapracuję; ambicji nie mam najmniejszej — lękam się tylko, aby mnie o co innego nie posądzono.
„Sędzinę oświadczeniem tem stanowczem wprawiłam w niemały kłopot. Nie wiedziała, co począć, czując, jak dotkliwie będzie obrażony Bodiakowski, który sądził, że ja mu do nóg upadnę.
„Musiałam uczyć sędzinę, co i jak mówić ma, miłość jego własną oszczędzając. Kazała mi się namyślać, sądziła, że zmienię zdanie, że się dam nakłonić.
„Schowałam się z Jadwisią w najciemniejszy kąt ogrodu, gdy nadjechał mój Bodiakowski. Rozmowa Czarlińskiej z nim trwała długo. Odjechał nareszcie, a oną przybyła do mnie blada i zmęczona.
„P. Hieronim zaklął ją i mnie, ażeby żywa dusza nie wiedziała o tem, co się stało. Był w rozpaczy, ale, zdaje mi się, nie po mnie, tylko, że doznał takiego afrontu od córki budnika!!
„Jestem pewna, że mi tu nie rychło się pokaże i że gazet już odbierać nie będziemy; ale teraz pułkownik za to już sobie je wypisał, dzieli się niemi i tak często bywa w Sosenkach, że — niezmiernie się obawiam.
„Lucynko! nie sądź mnie surowo... boję się, aby i pułkownik, przeszło pięćdziesięcioletni, nie oświadczył się w końcu. A! i za niego-bym nie poszła — chociaż daleko już znajduję go znośniejszym od poczciwego Bodiakowskiego...
„ Widzę cię ztąd marszczącą się surowo. Lucynko moja, wyrzucającą mi, że ja sobie nie chcę i nieumiem zapewnić spokojnej przyszłości, a marzę o niedoścignionych na ziemi idealnych jakichś szczęśliwościach i odrzucam chleb powszedni, nie mogąc mieć biszkoptów?
„A więc, gderz na mnie, jeśli chcesz, nie potrafię wymódz na sobie, abym przysięgała miłość, gdy jej dla kogo mieć nie mogę. Nie pójdę nigdy za mąż, bo tak, jakbym chciała, wydać się jest — niepodobieństwem.
„Dla ciebie nie mara tajemnic, ty wiesz zresztą, że Bożak był zawsze, od dzieciństwa niemal, moim ideałem, którego nawet słabe strony dla mnie nadają mu urok niewysłowiony. Słowem — wiesz, że się ja kocham w nim.
„Przybycie jego tutaj cudowne, właśnie w ten czas, gdym się go wyrzec musiała i chciała o nim zapomnieć, wydało mi się jakby wyrokiem Opatrzności, znakiem, że myśmy dla siebie przeznaczeni.
„Jego znalezienie się względem mnie, to, co uczynił dla rodziców, życzliwość, jakiej mi dał dowody, z początku utrzymywały mnie w tem złudzeniu, że Onufry zna moje uczucia dla siebie i podziela je.
„Marzyłam chwilę... przebudzenie było bolesne.
„Długi czas nie widziałam rodziców... bo mi się narzucać w Młynyskach nie wypadało. Naostatek stęskniłam się za nimi, były dwa dni świąt, dostałam koni. Pojechałam i nie zastałam Bożaka w domu. Pojechał do miasta za interesami.
„Rodziców zastałam cieszących się swojem nowem gospodarstwem, utyskujących trochę na starych oficjalistów, ale w nierównie lepszym bycie, niż dawniej byli.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/39
Ta strona została skorygowana.