Sędzina go odgadła. Zbyła z początku żartami. Potem, z trafnością, której po niej trudno się było spodziewać, pod wielkim sekretem, zakląwszy go, zwierzyła mu, że i Bodiakowski znudził się życiem kawalerskiem i z desperacji chciał się nawet Albinie oświadczyć... a owa biedna córka budnika panu dziedzicowi — odmówiła!
Była to wskazówka dla pułkownika, argument ad hominem, który go mocno strwożył. Wprawdzie między nim a Bodiakowskim nie mogło być porównania — tak myślał — ale... należało być ostrożnym.
Czarlińska dużo z tego powodu mówiła mu o Albinie, słuchał bacznie. Myśli mu to z głowy nie wybiło. Postanowił ostrożnie sam wybadać tę dziwaczną, jak ją zwał, dziewczynę.
Nadeszła wiosna. Pułkownik zaprosił do siebie na podwieczorek Czarlińska z córką i Albiną i dwie panie z sąsiedztwa. Przy podwieczorku znalazł sposobność do rozmowy.
Treści jej powtarzać nie będziemy, lecz zdaje się, że pułkownikowi dała ona do myślenia. Wysocka bowiem oświadczyła wyraźnie, iż za mąż by nie wyszła, nawet w najświetniejszych warunkach, bo do stanu tego powołania nie czuła.
Wyczekawszy trochę, Puchała naostatek zwierzył się sędzinie i polecił jej — nie odkrywając zupełnie tajemnicy — wyrozumieć Wysocką.
Czarlińska, oszczędzając jego miłość własną, jak mogła, musiała mu przynieść odpowiedź odmowną, osłodzoną i ocukrowaną w ten sposób, że — pułkownik był jedynym w świecie człowiekiem, za którego wyjśćby się czuła dumną i szczęśliwą, ale raz uczyniła postanowienie pozostać swobodną itd.
Po rekuzie otrzymanej Bodiakowski zniknął i dąsał się, Puchała nie wziął jej za złe. Pocałował kilka razy w rękę panią sędzinę, prosił ją o sekret i stosunki pozostały na tej stopie, na jakiej dotąd były.
Pułkownik nie przestał zajeżdżać do Sosenek i z wielką przyjemnością godzinami siadywał na rozmowie z Wysocką. Przywiązał się do niej poczciwie, któż wie? pochlebiał sobie może, iż zwolna ją pozyska. Albina w istocie była mu wdzięczną i obchodziła się z nim, jakby z — ojcem.
Szacunek ten i przyjaźń starczyły staremu.
Tymczasem biedna dziewczyna cała była w myślach i rozważaniu, jak jej postąpić należało... z Bożakiem i... Kamilką...
Przez kilka tygodni nie dała znaku życia. Wahała się.
Napisała potem do p. Onufrego, iż się jej zdaje, że, na próbę przynajmniej, powinien był swoją wychowankę oddać na pensję, na którejby się nieco otarła. Po roku już można było osądzić i rokować coś o jej przyszlem rozwinięciu.
Po odebraniu tego listu, Bożak natychmiast sam przybiegł do Sosenek podziękować.
Ze smutkiem przekonać się tu mogła biedna Albina, jak nadzwyczajnie był tą swoją Kamilką zajęty, rozkochany. Miłości tej dla dziecka nierozwiniętego, umysłowo jeszcze stojącego tak nizko — Wysocka nie pojmowała.
— Panie Onufry — odezwała się z boleścią i wymówką, którą napróżno starała się pokryć żartobliwym tonem — pan jesteś zakochany w tem dziecku?
Bożak się zarumienił.
— Ja nie wiem — rzekł — może.
— Pan! — odparła Albina — pan! którego Kamilka ani zrozumieć, ani ocenić nie potrafi. Wytłumacz mi proszę, jak to może być? Możnaż się kochać w ten sposób, w ładnym obrazku?
Bożak oczy spuszczał.
— Taką miłość dawniej zapewne musiano nazywać czarami — rzekł. — Jest w niej czarodziejstwo natury, która tryumfuje nad cywilizacją, nad duchem, ciągnąc urokiem czysto zmysłowym, upokarzającym, a tak okrutnie silnym, jak śmierć!
Powiedział to smutnie i ciągnął dalej:
— Sądzisz pani, że ja sam sobie gorzkich nie czynię wymówek? Że mnie to nie upokarza? Są chwile, w których ja to niewinne dziecko nienawidzę, jak kata.
— Mówmy więc o tem z całą otwartością starych przyjaciół — rzekła Albina z politowaniem. — Jest to nad wszelki wyraz smutne. Przypuść, że Kamilka, wychowując sic, rozwijając, zmieni; że, zamiast zyskać, straci na wykształceniu; że ona przyszłości pana zagrażać będzie. Ofiary z niej dla siebie, wiem to, uczynić nie zechcesz; masz-że być sam ofiarą namiętności?
— Widzisz pani — odparł Bożak — że walczę i staram się, nie mogąc całkiem przezwyciężyć, a przynajmniej poskromić szału i wziąć go w kluby. Nie przestałem być uczciwym człowiekiem.
— Cóż dalej? — mówiła Albina — jeżeli po roku Kamilka okaże się choćby znośną.
Bez zastanowienia najmniejszego pan Onufry zawołał:
— Ożenię się!
Nastąpiło milczenie.
— Oddaj ją pan na pensję — zakończyła przykrą dla siebie rozmowę Wysocka.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/42
Ta strona została skorygowana.