Niedosyć było ofiary ze strony Albiny, iż w naradzie tej musiała być pomocą Bożakowi przeciwko sobie (całkiem się już sama wyrzekła wszelkich nadziei), ale tak ją prosić, zaklinać zaczął, modlić się, iż musiała przyrzec mu na pensję do Z. sama odwieźć Kamilkę.
Potrzeba było na to zezwolenia sędzinej, która nietylko że je dała chętnie, ale ofiarowała się sama towarzyszyć Albinie, co Bożak przyjął z wdzięcznością, oświadczając, iż da powóz, konie, ludzi i prosi, aby mógł na siebie wziąć koszta podróży.
Tak tedy wyjazd został postanowiony, a Albina otrzymała umocowanie wyboru pensji, choćby jaknajdroższej, lecz jaknajlepszej.
Wistocie, inaczejby się może nie podjęła tego posłannictwa.
W mieście znalazły się tylko dwa takie zakłady naukowe dla kobiet: jeden czysto spekulacyjny i oddawna już istniejący, który niczem się nie odznaczał, oprócz że właścicielka dom sobie już wymurowała własny; drugi, od niedawna założony, miał być prowadzony przez biedną wdowę, która własne tylko dzieci zamierzała w ten sposób łatwiej i lepiej wychować. Była to kobieta zacna, z sercem macierzyńskiem, trochę może za łagodna, a co gorzej, niedoświadczona. Chęci jej, gorliwość, dobra wola musiały czego brakło zastąpić.
Albina przez dwa dni całemi godzinami siedziała z nią na rozmowach, starając się jej dać wskazówki, które uważała za niezbędne.
Dziewcząt, oprócz dwóch córek samej pani, pięć tylko było w zakładzie, wszystkie znacznie młodsze od Kamilki, a daleko od niej umiejące więcej. Utrudniało to zadanie pani Wernerowej, ale też warunki, jakie Bożak ze swej strony ofiarował, płaciły za trud sowicie.
Przez cały ciąg podróży i pobytu w miasteczku, sędzina ze zdumieniem widziała Albinę nadzwyczaj zmienioną, rozgorączkowaną, niespokojną i wyłącznie prawie zajętą Kamilką, którą poznać i wybadać się starała.
Mimowoli wkradało się w to i pewne uczucie zazdrości, i ciekawość tajemnicy tego uroku, jaki dziewczę miało dla Bożaka.
Albina nie mogła jeszcze zrozumieć, jak ta istota, wpół uśpiona, nierozpowita, na Bożaku czyniła wrażenie, czem go ku sobie tak pociągała. Dla niej było to i pozostało niewytłumaczonem.
Kamilka była bardzo ładną, a co gorzej, zawczasu zdawała się nadto wiedzieć o tem i zajmować się pięknością swoją.
Serce jej dobrem być mogło, ale się go dopatrzeć w niej nie umiała Albina. Po Mlynyskach nie wylało dziewczę ani łezki, rwało się do nowego życia, a nadewszystko do nowych sukienek, stroików i może znajomości.
Do nauki szczególnego nie objawiała pociągu, ale pojmowała i przyswajała sobie łatwo co słyszała, i umiała zręcznie zużytkować.
Słowem, dziewczę to pozostało dla niej zagadką.
Rok następny, przebyty na pensji, miał stanowić o tem, co z niej wyrosnąć miało i jaki charakter mógł się wyrobić z tych nasion, które prawie każdy człowiek na świat z sobą przynosi, a z nich jedne w nim zamierają, drugie do życia prawo mają.
Sędzina dla siebie i córki skorzystała z pobytu w większem mieście; porobiła sprawunki, zabawiła Jadwisię, wracała szczęśliwa. Albina, jak wyjechała smutną, tak z tem uczuciem powitała Sosenki.
„Kochana Lucynko! — pisała do przyjaciółki. — Obarczam cię listem, bo tak mi ciężko na duszy i smutno, taką walkę i bój kryję w sobie, iż się z tobą podzielić muszę... biedą moją!
„Muszę się pozbyć tego uczucia, które los zdawał się naumyślnie przez jakiś czas podsycać, aby mi dziś się go boleśniej wyrzec przyszło.
„Kochałam oddawna Bożaka, ale gdybym go tu nie spotkała i nie złudziła się jego nadzwyczajną dobrocią dla mnie, która mi się czem innem wydała, byłaby ta moja biedna miłość zwolna zeschła, jak zerwany kwiatek, włożony do zielnika...
„Zjawienie się Onufrego tutaj odżywiło we mnie uczucie, rozbudziło nadzieje, rozmarzyło mnie okrutnie, po to tylko, aby mi dzieciak ładny, stworzenie głupiutkie... istota, która nie ma nic za sobą, prócz twarzyczki różowej i uśmiechniętej, odebrała mój skarb...
„A!... tak mi się go wyrzec trudno!... tak trudno..
„Powiadam sobie stokroć, że powinnam się zdobyć na ten heroizm, aby, widząc go w niej rozkochanym szczęście mu własnemi rękami wyrobić, starać się Kamilkę podnieść, wykształcić, uczynić godną jego.
„Tak rozumiem mój obowiązek, ale mi się serce krwawi. Wyrzec się go, oddać go jej, pomagać do zabicia... siebie. Tak, bo to będzie samobójstwo szczęścia mojego.
„Gdyby nie ona, jestem pewna, że serce jego byłoby się ku mnie zwróciło, gdyby nie ona.
„Postanowiłam przez ten rok próby przypatrywać się jej, doglądać i po roku...
„A! nie wiem, co będzie po roku! Dlaczegóż ja koniecznie mam do tego pomagać, co mnie zabija? Mogę się ztąd oddalić, nie wiedzieć, nie patrzeć.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/43
Ta strona została skorygowana.