„Moja Lucynko droga, jakiej siły potrzebuje człowiek, aby w tej smutnej pielgrzymce życia nie upadł! A ja, ja jestem tylko słaba kobietą... ową bierną istotą, co sama przez się żyć, gdy niema dla kogo, nie moje.
„Od dzieciństwa powinnam się była nauczyć cierpieć i nie skarżyć się, a o to, widzisz, nauka poszła w las. Cierpię wprawdzie, ale piszczę, choć mam zawsze w pamięci spartańskiego chłopca uśmiech.
„. . . Od wyjazdu Bożaka upłynęło parę miesięcy, miałam tylko dwa listy od niego, chociaż pisać obiecywał.
„Pierwszy z nich wesoły, jasny, promienisty, tryskał szczęściem. Do tego i Kamilla się przypisała, pewno nie z własnej woli... dziękując mi i t. p.
„Nastąpiło potem dosyć długie milczenie, które sobie tłumaczyłam, bo nie mógł mieć czasu myśleć o mnie, cały zatopiony w swojem szczęściu i — w porcelanowych oczkach Kamilli.
„Drugi list dał mi do myślenia, czytałam w nim to, czego nie pisał... Chciał widocznie zaspokoić mnie dalszym ciągiem szczęścia, które się w pierwszym obiecywało, a uczynił to tak nieumiejętnie, że przez nadrabianą wesołość przeglądał smutek... Kilka razy czytałam list ten i coraz przykrzejsze zostawiał mi po sobie wrażenie.
„O Kamilce zaledwie słów parę, a od niej nic, żadnego przypisku. Tłumaczył ją tem, że bardzo była zajętą... Czem?! Nie znam w niej do niczego fantazij, zamiłowania, zapału. Natura jest jej obojętną. Książki nudzą, robotą się brzydzi. Cóż mogło ją tak zaprzątać?”
Milczenie, na które się skarżyła Albina przed przyjaciółką, przedłużyło się potem tak dalece, że, gdyby nie wiadomości, jakie rządzca Miynysk odbierał, i żądania pieniędzy, bo podróż nadzwyczaj się okazała kosztowną, można się było obawiać o młode małżeństwo.
Od rządzcy, warszawianina, niegdyś ucznia szkoły w Marymoncie, pana Wacławskiego, młodzieńca, który srodze się nudził w Młynyskach i ratował, nudząc sobą Albinę, dowiadywała się ona tylko już o Bożaku.
Młode małżeństwo zwiedzało z kolei Szwajcarję, potem Włochy, wróciło do południowej Francji, a ztamtąd się udało do Paryża... Pobyt w stolicy tej przedłużał się nad wszelkie przewidywania... Pan Wacławski nie umiał tego wytłumaczyć. Skarżył się na nadzwyczajne wydatki Bożaka i sykał na rozrzutność jego. Albina broniła przyjaciela.
Podług pierwotnego planu, cała podróż nie miała trwać dłużej nad pół roku.
Tymczasem już prawie rok upływał, a nowożeńcy ani wracali, ani się nawet obiecywali z powrotem.
Albina siedziała ciągle prawie przy chorej matce, a Jadwisia z sędziną odwiedzały ją i przesiadywały po kilka dni w pustych Młynyskach. Naówczas i pan Wacławski zjawiał się, aby patrzeć w uśmiechniętą twarzyczkę Jadwisi, z czego sędzina wcale nie była rada, bo — rządzca, nie possessionatus... nie mógł u niej mieć łaski, choć był wcale przyzwoitym człowiekiem i przyszłość miał przed sobą.
Niekiedy, gdy staruszka Wysocka miała się lepiej, a Albina mogła do jej towarzystwa uprosić starą ekonomowę, siedzącą tu na gracji i ordynarji, jechała do sędzinej i odpoczywała w Sosenkach...
Jednego jesiennego wieczora ciepłego, Czarlińska, Jadwisia i Albina siedziały pod lipami w ogródku i rozmawiały chłodno o książce, którą Jadwisia właśnie była skończyła czytać, gdy kroki żywe, gorączkowe kogoś obcego dały się słyszeć nie od domu, ale od furtki ogrodowej, na pola wychodzącej.
Sędzina po chodzie poznawała z łatwością znajomych i zwróciła się niespokojnie, domyślić się nie mogąc, ktoby nadchodził. Nie był to nikt z domowych, a nie mógł być obcym, bo turkotu powozu ani bryczki nie słyszały.
Kroki się zbliżały. Albina zarumieniona patrzyła w stronę, z której ją dochodziły. Niespokój przeczucia jakiegoś ogarnął ją, robótka wypadła z rąk.
W tem po za gałęźmi lip pokazał się idący żywo i zbliżający się ku altanie mężczyzna.
Był to Bożak, lecz jakby z trumny powstały, blady, wychudzony, zestarzały, straszną jakąś gorączką, która go paliła; w sukniach niedbale włożonych, z włosami w nieładzie.
Choć powietrze było chłodne, kapelusz niósł w ręku, jakby go na głowie nie mógł utrzymać.
Zobaczywszy go, Wysocka pierwsza porwała się, podbiegła ku niemu, bo na obliczu jego spostrzegła wypisane nieszczęście jakieś.