„Matka ciągle jest chora; widzę, jak się jej siły wyczerpują. Przewiduję nową klęskę... a — uchowaj Boże... gdybym ją stracić miała, nie mogę tu pozostać...
„Mam stałe postanowienie szukać zajęcia... uciec ztąd...
„Nie chcę, aby się przywiązał do mnie, a ja — aż nadto już go kocham. Muszę udawać obojętną przyjaciółkę, kłamać ciągle, zdradzam się i kłócę z sobą; ta gorączka nieustająca, ta walka nuży mnie i nieprowadzi do niczego.
„Rozum każe zerwać i oddalić się, zapomnieć.
„Tymczasem wieść o owdowieniu p. Onufrego porusza sąsiedztwo całe. Dają mu rok na żałobę i żenią go już, nie wiedząc, że on może długie życie całe niewidzialne te kajdany nosić będzie.
„Żal mi go! Zmarnowane życie, zgubiony człowiek, który tyle mógł przynieść szczęścia i być tak szczęśliwym.
„...Rozśmiałabyś się może z heroizmu mojego. Od Wacławskiego pożyczam książek i seksternów marymonckich, aby się z nich nauczyć coś o roli itp. i projektami zajmować Bożaka.
„Umysł mój pracuje ciągle, strzelam przy tem bąki; Bożak to się dziwuje moim pomysłom, to z nich śmieje, ale coś przynajmniej go rozrywa. A! czegobym nie zrobiła, aby go biednego pocieszyć i przywrócić mu spokój.
„Pierwsza boleść zastygła w prawdzie, pamięć katastrofy zaciera się powoli, lecz jedna nić ją odżywia... Słowo jakieś, przedmiot, pora dnia, najmniejsza okoliczność sprowadza chmurę na czoło i na parę dni smutek na duszę.
„Udaję, że nie widzę. Wierz mi, Lucynko, mój obowiązek siostry miłosierdzia spełniam gorliwie i, zdaje mi się, nie bez pewnego skutku.”
W kilka miesięcy potem pisała Wysocka do przyjaciółki.
„Spal ten list, przeczytawszy go: muszę się z tobą podzielić tem, co mnie spotkało, ale nie chcę, aby później ludzkie oko, zimne, straszne, szyderskie może, padło na tę kartę, którą ja oblałam łzami. Spał, proszę...
„Pisałam ci, że czas mój przechodzi mi pomiędzy Sosenkami a Młynyskami, przy matce i z Jadwisią.
„Nic się nie zmieniło.
„Uważałam tylko, że każdy mój powrót do Młynysk coraz żywszą witał radością, że mi był wdzięczny i rozumiał to — współczucie, jakie dla niego miałam.
„Matka staruszka, widząc, jak on się garnie do mnie, jak mię potrzebuje, jak czule dopytuje, szeptać mi zaczęła, że... chyba się kocha... Musiałam raz na zawsze prosić ją, aby nigdy, nigdy nic podobnego nie przypuszczała.
„Matka sądzi, iż istotnie jest wdowcem. Widzę, że i ludzie, oficjaliści w Młynyskach, Wacławski, wszyscy go posądzają — no, i mnie o to, że ja mu się narzucam.
„Znosić to muszę.
„Słuchajże. Serce mi bije...
„Przybywam po dziesięciu dniach pobytu w Sosenkach. Spotkałam go na grobli idącego, opodal ode dworu. Wysiadłam i szliśmy razem. Witał mnie tak serdecznie, tak gorąco, że i moje serce uderzyło. Był przejęty uczuciem jakiemś i rozpoczął od wypowiadania wdzięczności swej dla mnie. Miał prawie łzy w oczach. Szłam zmieszana i milcząca.
„— Pani jesteś litościwą dla mnie — mówił — a ja na pogardę tylko zasługuję i jestem słusznie ukarany. Teraz dopiero otworzyły mi się oczy. Nigdy nie kochałem Kamilli, był to zwierzęcy jakiś szał i namiętność, która mnie do niej pociągała. Serce nigdy w tem żadnego nie miało udziału, bo ono zawsze, zawsze, nawet w chwilach największego zaślepienia, należało do ciebie, panno Albino.
„Dopiero teraz widzę to, czuję, że nie kochałem nikogo, oprócz ciebie.
„Schwycił rękę moją i poniósł do ust. Byłam szczęściom tem oniemiałą i bezprzytomną.
„— Panie! — zawołałam — nie mów, nie kończ, serce twe odezwało się zapóźno, dziś nie jesteś wolnym, nie rozporządzasz sobą, a miłość byłaby dla ciebie nowa męczarnią.
„— Nigdyś mnie nie kochała — przerwał — rozumiem to. Byłem za płochy i niegodzien takiej jak ty, kobiety.
„Westchnienie mi się z piersi wyrwało, byłam drżąca i straciłam panowanie nad sobą.
„— Kochałam cię nie od dziś! — zawołałam — bo tylko miłość mogła dać siły do takiego poświęcenia, do zaparcia siebie, gdy zdawało się, że szło o szczęście twoje. Byłabym życie dała, aby tę nieszczęśliwą Kamillę uczynić ciebie godną. Stało się, dziś powiedzieć sobie tylko możemy, że się rozstać potrzeba...
„Onufry rzucił się gwałtownie.
„— Jakto! Nie byłoby środka do rozerwania, choćby największym kosztem, tych węzłów, co mnie łączą z kobietą, która mi cięży, jak kula galernikowi! Gotów jestem wszystko poświęcić...
„— Zdaje mai się — odparłam — że o tem marzyć niepodobna.
„Szedł zamyślony chwilę, nie puszczając mojej ręki. Byłam szczęśliwa.
„— Żadne w świecie prawo zabronić nam nie może kochać się — zawołał żywo. — Żonę moją mają tu wszyscy za umarłą...
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/54
Ta strona została skorygowana.