Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

„— Nazwij to, jak chcesz — rzekłam — ale ja ani ciebie, ni siebie na ludzką obmowę, na fałszywe położenie narazić nie mogę.
„Musimy pozostać sobie tak dalecy i obcy, jak byliśmy; położenie nasze nie zmieni się bynajmniej, chyba o tyle, że jeszcze ostrożniejszymi być musimy, aby nas nie odgadnięto.
„Onufry nie nalegał na żadną zmianę i spoufalenie się większe.
„— Nadto szanuję cię i cenię, abym śmiał się w najmniejszej rzeczy sprzeciwić; proszę tylko, zachowaj mi serce... czekajmy, Bóg się może zlituje nad nami.
„Nim doszliśmy do dworku matki, tyleśmy w niewielu słowach powiedzieli sobie i stosunek nasz tak się odmienił całkowicie, choć napozór został jakim był, że czułam, jakbym na świecie nowym nowo narodzoną była istotą.
„Po Onufrym też, gdyby naówczas kto na niego patrzył, poznałby łatwo, iż duch jakiś wstąpił w zdrętwiałego człowieka. Czoło miał jasne, uśmiech mu wrócił na usta.
„Nie mówiąc o przyszłości, powiedzieliśmy sobie, iż czekać będziemy co ona przyniesie. Nie mieliżeśmy zapewnionego już szczęścia tego, swobodnego obcowania z sobą? Nikt nam nie mógł mieć za złe ani długich rozmów, ani listów, ani przechadzek.
„Wiedziałam, że na Onufrym mogę polegać i byłam pewną siebie. Od tego pierwszego dnia położyliśmy sobie granice, których przestąpić ani on, ani ja nie powinniśmy byli.
„Bożak nazajutrz wyprowadził mnie do ogrodu, który chciał według mojej myśli urządzić. Zamierzał sam odnawiać i przerabiać.
„— Nie czyń tego — prosiłam — nie łudźmy się nadziejami przedwczesnemi, zestarzejemy pewnie, bliżej nie mogąc być z sobą, jak jesteśmy. Nie chcę, aby ludzie domyślali się między nami stosunków, któreby mnie poniżały i wam czyniły ujmę.
„Lucynko! Ja już doprawdy niczego nie pragnę więcej. Kochał mnie, kocha!... Nie jest-że to szczęściem największem?...
„Powiesz, żem zimna, że kochać nie umiem? Mnie się taka, taka uczciwa a dumna miłość wydaje najpiękniejszą...
„.....Powinnam się była spodziewać tego, co mnie spotkało, bo nigdy nie miałam szczęścia. Po tym dniu rajskiego zachwytu, drżałam już o los mój, czułam, że coś groźnego nadciąga.
„We dwa dni po tem spotkaniu z Bożakiem, zachorowała matka moja. Nim doktor nadjechał, była tak źle, że musiałam posłać po księdza. Biedna moja staruszka czuła nadchodzący zgon, mówiła o nim ze spokojem, o połączeniu z mężem w jednej mogile i płakała tylko nademną.
„Lekarz poradzić nic nie mógł... życie uchodziło... zasnęła.
„W pierwszej chwili boleści tej anim myślała o następstwach. Sędzina i Jadwisia nadjechały pocieszać mnie i zabrać z sobą do Sosenek.
„Onufry przybył tu także, aleśmy prawie nic nie mówili z sobą, poleciłam mu tylko grób rodziców.
Powrócił do Młynysk, a ja zostałam tu jeszcze.
Sędzina, która nigdy długo żadnej myśli dokuczliwej w sobie nosić nie umie, zagadnęła zaraz:
„— Cóż ty poczniesz? — w Młynyskach samej jednej mieszkać ci nie wypada. Choćbyś nawet wzięła kogo do towarzystwa, zawsze to dziwnie wyglądać będzie, gdy ludzie wiedzą, jaka was przyjaźń łączy. Gotowi to sobie tłumaczyć po swojemu.
„— Nie miałam czasu o niczem pomyśleć — odparłam. — Co pocznę, nie wiem. Nie mam się dokąd schronić, chyba do Warszawy, gdzie znajdę dawnych przyjaciół i znajomych. To pewna, że w Młynyskach pozostać mi niepodobna.
„Onufry, któremu też same dokuczały myśli, przybiegł drugiego dnia i naprzód starał się pozyskać sędzinę, dowodząc, że mogłam w towarzystwie poważniejszej jakiejś osoby zostać w Młynyskach.
„— Mówiłam już o tem z Albiną — odpowiedziała mu Czarlińska — ona i ja znajdujemy, iż nie może i niepowinna siebie i was na obmowę narażać. Będziesz u niej przesiadywał dnie i wieczory całe — bo inaczej być nie może, zrobią z tego ludzie parę kochanków, a że waćpana wdowcem sądzą, będzie to dla Wysockiej uwłaczającem...
„Napróżno Bożak usiłował myśli swej bronić. Gdym wyszła, zapytał mnie odrazu, wzburzony i niespokojny.
„— Myślisz opuścić Młynyska?
„— Muszę — dla was i dla siebie.
„Wstał i zaczął biegać po pokoju niespokojny, włosy szarpiąc.
„— Cóż ja z sobą zrobię? — zawołał.
„— Pozostaniesz tu i będziesz pracował — rzekłam.
„— Dokądże chcesz jechać?
„— Nie wiem jeszcze, prawdopodobnie do Warszawy.
„Po chwili stanął przedemną.
„— Ja się tu na nic nie zdałem — rzekł — jestem zwichnięty, do niczego ochoty nie mam. Wyprzedam się, choćby za bezcen, i pojadę za wami. W mieście swoboda jest większa, kontrola nie tak ścisła — będę przynajmniej mógł się widywać. Tubym umarł.