„Zwrócił się potem z sofizmatami do mnie, usiłując mnie przekonać, że, wziąwszy Grądżewską, wdowę po dzierżawcy z sąsiedztwa, bezdzietną, dobrą kobietę i łagodną, mogłabym zostać w Młynyskach i zajmować się dziećmi i wychowaniem, około którego już poczyniłam pewne przygotowania.
„— Nie oszukamy nikogo — odpowiedziałam — a im dłużej to trwać będzie, tem mniej stanie się wytłumaczonem. Skazaną jestem na wygnanie...
„Tak więc, Lucynko, w chwili gdy się moje marzenie złociste zapowiadało, muszę ztąd uciekać.
„Szukaj dla mnie zatrudnienia, proszę cię, bo rozumiesz to dobrze, iż ja od niego nic przyjąć nie mogę i na łasce być nie chcę. Gniewa go to, może jest coś przesady i dumy w postępowaniu mojem, niepodobna mi się przezwyciężyć.
„Onufry w rozpaczy, gniewa się na mnie, powiada, że go nie kocham, ale muszę być niewzruszoną.
„Jeżeli możesz mi znaleźć lekcje, toby było najlepiej, wolałabym to, niż miejsce guwernantki, byłabym swobodniejszą.”
W miesiąc po śmierci matki, nie dając się przekonać, panna Albina wyprzedała wszystko i z bardzo szczupłym zapasem puściła się smutna w podróż do Warszawy.
Sędzina z Jadwisią, pułkownik i pan Onufry przeprowadzali ją do miasteczka, w którem miała znaleźć towarzyszkę, powóz i konie.
Bożak niespokojny potrafił z pomocą sędzinej obliczyć, prawie do grosza, z czem wyjeżdżała Albina i przerażony został, dowiedziawszy się, z jak małą kwotą rzucała się w świat, nie wiedząc, jak długo czekać będzie zajęcia.
Albina, przywykła do ubóztwa i umiejąca znosić je umysłem spokojnem, nie troszczyła się bynajmniej. Nie śmiejąc sam jej, na wszelki wypadek, ofiarować pożyczki kilkuset rubli, Onufry uprosił sędzinę, aby ona od siebie je przyjąć zmusiła Wysocką.
Potrzeba było w istocie bardzo wielkiego nalegania, przekonywań, prośb, nim się dała namówić do zabrania z sobą koperty opieczętowanej, którą, śmiejąc się, obiecała oddać nietkniętą.
Nikt, oprócz Onufrego, nie opłakał rzęsistszemi łzami wyjazdu Albiny, nad biedną Jadwigę, która się tu uczuła boleśnie osamotnioną.
— Bogdaj byś była nie przyjeżdżała — mówiła, płacząc przy pożegnaniu — wyprowadziłaś mnie na świat Boży i porzucasz samą. Słowa teraz do kogo przemówić nie będę miała.
W Warszawie czekała już na swą towarzyszkę Lucyna, która była nauczycielką na pensji. Spłakały się obie z początku i długo uspokoić nie mogły. Zamieszkały razem. Starsza nieco od Wysockiej, wcale nie ładna, zawczasu jakoś zwiędła i zaniedbująca się, panna Lucyna nim została w istocie starą panną nadawała sobie jej charakterystykę.
Daleko zimniejsza i rozważniejsza od Albiny, wielce praktyczna, musiała teraz myśleć za dwoje.. i starać się co rychlej Albinie dać zajęcie, nie dlatego, aby zarobić coś mogła, ale, by trud zwyciężył smutek i tęsknicę.
Codzienne listy Onufrego, który pisał ciągle, utrzymywały te uczucia, nie dając im ostygnąć.
Lucyna chciała i radziła przerwać lub przynajmniej rzadszą uczynić korespondencję.
— Romans twój do niczego nie prowadzi — powtarzała jej ciągle. — Ja ci ręczę, że ta niegodziwa Kamila będzie żyć nieskończone wieki, bo ci, którzy są zawadą drugim do szczęścia, nie mają zwyczaju umierać. Tymczasem i Onufry tam sobie drugą Kamilę wyszuka, gdyż, bądź co bądź, trudnym nie jest. Miałam o nim dawniej daleko lepsze wyobrażenie, ale mężczyźni wszyscy są bydlęta!!
Było to ulubione wyrażenie panny Lucyny, gdy mówiła o nich.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/56
Ta strona została skorygowana.