W listach swoich w istocie Bożak, który miał sprzedawać Młynyska i wynosić się do Warszawy, nie czynił najmniejszej wzmianki o pozbyciu się majątku, które w istocie było dosyć trudnem.
Lucyna trjumfowała, za każdym razem powtarzając: A co? a co?.. gdy po kilku dniach milczenia i braku nagłym listów, który Albinę wprawił w wielkie rozdrażnienie, jednego dnia, w czasie skromnego obiadu dwóch panien, zadzwoniono i wpadł Bożak.
Albina zarumieniła się, Lucyna roztrzepiotała i zaczęła zażartować.
— A Młynyska? — spytała — cóżeś pan zrobił z niemi?
— Nie mogłem sprzedać — odparł Onufry — alem je puścił pułkownikowi w dzierżawę i przebywam na usługi pań obu.
— Jest to prześlicznie — odezwała się Lucyna — ale takiego sługi my nie będziemy mogły utrzymać długo.
— Serjo, pan opuściłeś Młynyska bezpowrotnie? — spytała Albina.
— Nie wiem, coby mnie tam nazad mogło pognać — rzekł Bożak. — Przekonałem się, że tam jeden człowiek nic zrobić nie może, choćby miał najlepsze chęci. Na śmierć bym się zamęczył, nie przydawszy się nikomu na nic. W Warszawie będę bruki zbijał przynajmniej i stał na straży.
— Dwóch kanoniczek — przerwała Lucyna. — Pan wiesz, że my chcemy założyć nowy... klasztorek starych panien... w rodzaju kanoniczek.
— Zrobicie mnie odźwiernym — rozśmiał się Onufry.
Tak wesoło dosyć nowe życie się rozpoczęło w Warszawie, któremu Lucyna tylko nie była rada, znajdując, że ono Albinę rozmarzało tylko, gdy ją ostudzać i chłodzić należało, bo przyszłość lepsza była niemożliwą.
Bożak w istocie zapisał się w służbę tych pań, lecz miasto, znajomi, życie okrążające i ciepłemi otaczające go falami, wpłynęły na odżywienie go i uczynienie egzystencji tej znośną.
Dwa razy na tydzień schodzono się na wieczorną herbatę, bo częściej Lucyna nie pozwalała. Czasem spotykali się na przechadzkach, Onufry wybłagał czasem przyjęcie loży w teatrze.
Lucyna była obojgu bardzo pożyteczną i stała na straży, aby poufałość nigdy nie przeszła pewnych zakreślonych prze nią granic. Była powiernicą Bożaka, a opiekunką Albiny.
Niekiedy, pozostawszy sam na sam z przyjaciółką, sykała.
— Oboje się zmarnujecie z tą swą miłością... w oczekiwaniu czegoś, co nie przyjdzie. Żal mi was.
Zamiast przybywać za tobą do Warszawy, powinien był uciec na kraj świata. Tybyś wyszła tu za jakiego profesora, a on...
— On się ożenić nie może...
— Mam przeczucie, że Kamilka ta powróci do niego i uszczęśliwi go, a on ją przyjmie i przebaczy.
Była to przepowiednia, która się nie zupełnie sprawdziła, lecz w części okazała trafną.
Na jeden z tych wieczorów umówionych, którym p. Onufry był wiernym i przynosił na nie zwykle książki, dzienniki, nowiny, trochę życia i wesela, przyszedł tak blady i zmieniony, że Albina, zapomniawszy się podbiegła ku memu i krzyknęła:
— Chory jesteś!
— Nie — bynajmniej.
— Co ci jest?
— Nic — nic.
Lucyna, która się zbliżyła, poruszyła głową.
— Mów pan prawdę — panu coś jest? Masz jakąś przykrość. — Spowiadaj się i nie męcz nas.
Onufry siadł, zakrywając twarz.
W tem Albina nagle zawołała:
— Kamilla!
Wyraz ten słysząc, drgnął cały Bożak i westchnął ciężko.
— Tak jest — rzekł — donoszą mi z Młynysk, że Kamilla się tam zjawiła, a pułkownik, który ją miał za umarłą, ulitowawszy się tymczasowo, pomieścił we dworze. Ma być schorowana i zmieniona, pułkownik pisze, wielce nieszczęśliwa, umierająca.
Nastąpiło długie, głuche milczenie... Bożak rwał włosy.
— Wątpię, żebyś pan chciał i mógł z nią żyć — odezwała się Lucyna — ale ponieważ przyczyniłeś się mimowoli do tego losu, jaki ją spotkał, masz obowiązki — nie powinieneś jej opuścić.
Albina, która siedziała, jak posąg nieruchoma, z głową na piersi zwieszoną, odezwała się głosem złamanym.
— Pozwól mi — pojadę do Młynysk, trzeba mieć litość nad nieszczęśliwą.
Sprzeciwiła się temu gorąco Lucyna, zaprotestował Onufry — Wysocka zaczęła dowodzić obowiązku prosić, przemawiać i oświadczyła stanowczo, że — jedzie.
Dla Bożaka było to — dobrodziejstwem.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/57
Ta strona została skorygowana.