Gdy w chwilę potem wyszła Albina, aby ochłonąć nieco i zebrać myśli, Lucyna, obejrzawszy się, szepnęła do p. Onufrego:
— Czy pan słyszałeś, jak Albinę za jej młodych lat nazywała Wanczurska?
— Nie wiem.
— Zwano ją pospolicie popychadłem — dodała Lucyna. — Jest w jej przeznaczeniu być przez los tak zawsze popychaną dla kogoś, w służbie czyjejś... poświęcającą się komuś.
Łzy mam w oczach, gdy o niej myślę.
Rodzice naprzód oddali ją w obce ręce, opiekunka obchodziła się z nią, jak z popychadłem, — służyła potem tym rodzicom, których nie znała, a kochała... służyła Czarlińskiej, wam, Kamilli, i będzie tak do końca żywota swego nieszczęśliwem popychadłem!
Bożak łamał ręce.
— A! Bóg się ulituje! — szepnął — kiedyś się te ofiary muszą skończyć. To anioł, nie kobieta...
— Popychadło! — zakończyła Lucyna.
Na przygotowania do podróży nie potrzebowała Wysocka dłuższego czasu; trzeciego dnia, z małym tłumoczkiem, ze służącą, którą jej narzucił Onufry, puściła się w podróż do Młynysk.
Było to zimą — po najgorszych w lesie drogach, w zakącie, w którym one nigdy dobre nie są, podróż więc trwała daleko dłużej, niż się spodziewać było można. Wysocka zajechała naprzód do Sosenek.
Przybycie jej niespodziewane, po równie dziwnem zjawieniu się tej, którą miano za nieboszczkę, sprawiło wrażenie ogromne. W sąsiedztwie nie mówiono o niczem, tylko o pani Bożakowej.
Sędzina wiedziała, że leżała chora, i że pułkownik przez litość doktora do niej sprowadził. Potrzeba było do Młynysk pośpieszać.
W parę dni potem pisała Wysocka do Lucyny:
— „Razem z tym listem wyprawiam uspokajające doniesienie p. Onufremu, ale tobie, droga moja, muszę opowiedzieć, opisać wszystko, com tu zastała.
„Pułkownik przez dobre serce postarał się o to, aby biedna awanturnica, która przybyła w najokropniejszym stanie, chora, z gorączką, bez odzieży, bez grosza, była wygodnie pomieszczoną.
„Wprowadzono mnie, oznajmiwszy wprzódy, do pokoju z przysłonionemi oknami, w którym z początku dojrzeć coś trudno mi było.
„Słaby wykrzyk poprowadził mnie do łóżka, na którem leżała.
„Nie poznałabym jej, tak straszne piętno przedwczesnego wyniszczenia wycisnęło na niej życie. Począwszy od skóry na twarzy, która zdawała się zjedzoną i powypalaną, cała ta, wdzięczna niegdyś postać, uległa okropnemu rozkładowi, rysy się zmieniły, oczy zgasły, usta wykrywiły, włosy wypadły — wyraz fizjognomja przybrała dziki, zuchwały, rozpasany... ogłupiony.
„Tak nagłego upadku i wyżycia anim sobie wyobrażała, ani mogła przypuścić.
„Stanęłam nad jej łóżkiem, oczom prawie własnym nie wierząc.
„Sądziłam, że ją znajdę przybitą, upokorzoną, żebrzącą przebaczenia i litości. Znalazłam dopominającą się jakichś praw swoich, gniewną i zuchwałą, jak gdyby była niewinną.
„Poruszyła się, poznawszy mnie, i poczęła wołać:
— „Gdzie jest mój mąż? mnie przyjmują, jak z łaski, jak włóczęgę, przecież ja tu jestem panią?
„Zamilkłam, patrząc na nią z politowaniem i pogardą razem.
— „Moja Kamilo — rzekłam — straciłaś do tego prawo, ażebyś się tu mogła nazywać panią. Porzuciłaś męża, zakrwawiłaś serce najpoczciwszemu z ludzi który był twym dobroczyńcą! Powinnaś na kolanach prosić o przebaczenie, a nie wiem, czy godną jesteś abyś je otrzymała.
— „Między mną a nim — odezwała się gorączkowo — sprawa, do której się proszę nie mieszać. To moja rzecz... Gdzie on jest?
„Siadłam, nie odpowiadając.
„Zaczęła się rzucać po łóżku i wołać, pokazując mi pościel, którą jej dano.
— „Proszę patrzeć... co oni mi tu dali za posłanie, jak oni mnie tu przyjmują? Ja powinnam mieć wszystko... Jedzenie szkaradne, wino obrzydliwe.
— „Jeżeli ci tu tak źle — odparłam oburzona — mogłabyś poszukać sobie lepszych przyjaciół, i wrócić zkąd przybywasz... Nikt nie miał obowiązku i tak cię tu przyjąć. Sama wyrzekłaś się męża i jego domu.
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/58
Ta strona została skorygowana.