Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

„Pożegnałam ją z wieczora, szczęśliwa, ze sama się ztąd wyrwać będę mogła do Warszawy i nie oglądać jej więcej. Rano dowiedziałam się, że powóz ze St.... ze służącym przybył po Kamilę, która wyruszyła nareszcie... odkryto mi dopiero dokąd i do kogo.
„Spłakałam się, jak dziecko, nad tym upadkiem niepowrotnym nieszczęśliwej. Nie mam już tu nic więcej do czynienia, oprócz dokończenia skromnego pomniczka dla rodziców moich na cmentarzu. Za dni więc kilka wyruszę z Młynysk... i będę miała przyjemność cię uścisnąć.
„Nie mów Bożakowi o tem, co on ignorować może; na co ranę rozdrażniać?”
Po ostatnim tym liście Wysocka wybrała się w podróż zaraz, krótko spoczęła w Sosenkach i z jakiemś przeczuciem tęsknem pośpieszyła do Warszawy.
Bożak w ostatnich czasach nie pisał do niej prawie, Lucyna o nim donosiła mało. Albina trwożyła się tem szczególniej, że zapewne wedle myśli jego wszystkiego ułożyć nie mogła.
Lucyna czekała na nią tego wieczora, kiedy była spodziewaną.
— A Onufry? — zapytała zaniepokojona Albina, nie widząc go.
— Trochę niezdrów — odpowiedziała Lucyna — nie się nie trwoż, niema nic groźnego, żadnego, najmniejszego niebezpieczeństwa. Jutro go zobaczysz.
Albina pobladła.
— Co mu jest? — spytała — mów prawdę!
— Nic, prosta niedyspozycja, ale doktor mu zakazał wychodzić z domu — odparła przyjaciółka.
W mowie Lucyny było coś, co się kazało domyślać niezupełnej szczerości, ale naleganie nic więcej dobyć z niej nie potrafiło.
Nazajutrz rano, niepytając nawet Lucyny, Wysocka pobiegła do znanego sobie dobrze mieszkania Bożaka.
W przedpokoju jedno spojrzenie odkryło jej to, co przeczuwała. Stał tu doktor na konferencji z siostrą miłosierdzia... Zapach lekarstw zalatywał z przyciemnionego pokoju chorego.
Nie pytając, Albiua, wpadła do sypialni.
Bożak leżał na pół uśpiony, dysząc ciężko na pościeli. Otworzył oczy, gdy wchodziła, chciał się podnieść i opadł na poduszki. Albina trzymała już rękę jego gorącą w swych dłoniach. Nie mówili słowa, chory zdawał się pod jej wzrokiem wracać do życia.
Za Wysocką wsunął się doktor, troskliwy o to, ażeby zbytnie wzruszenie choremu nie zaszkodziło, z uśmiechem urzędowym na ustach.
— Pan Onufry jest już zupełnie dobrze — rzekł — przebieg choroby był normalny, następstw zaś żadnych nie mamy do obawiania się... Niech pani siada na chwilkę i zbyt długą rozmową niech się chory nie męczy, bo teraz nadewszystko potrzebuje spoczynku.
W istocie Bożak, osłabiony, zaledwie bardzo cichym, stłumionym głosem, mógł przemówić słów kilka. Albina, zdrętwiała ze strachu, siedziała nieporuszona.
Po chwili, poszeptawszy z chorym, odprowadziła na stronę lekarza.
— Widzę tu siostrę miłosierdzia — rzekła — może byś pan pozwolił mi być jej pomocą, albo nawet ją zastąpić.
— A! nie! nie! — zawołał doktor — mam powody, dla których nie chcę, abyś pani była przy chorym. Potrzeba unikać wzruszeń nawet najmilszych... Wolałbym, abyś pani nie siedziała tu długo... Niech śpi, niech odpoczywa.
— Niema niebezpieczeństwa? — spytała Wysocka.
— Najmniejszego, ale powtarzam — rzekł doktor — spokoju potrzeba jemu.
Albina poszła pożegnać Bożaka.
— Pozostałabym przy was chętnie — szepnęła — doktor nie pozwala... Śpij i odpoczywaj, kochany przyjacielu... Ja się dowiadywać będę, a zażądasz mnie — przysyłaj! Zazdroszczę siostrze miłosierdzia. Ja i na to się nie zdałam, zawsze jestem tylko owem popychadłem Wanczurskiej! Niestety...
Dopiero powróciwszy do Lucyny, dowiedziała się Wysocka prawdy całej. Bożak przebył gorączkę nerwową groźną, która, dzięki staraniom lekarza, przesiliła się szczęśliwie. Zapowiadał jednak długą rekonwalescencję.
Od tego czasu zaczęła Albina zwolna wciskać się do chorego coraz częściej. Rzuciła wszystko, zapomniała o całym świecie, oddała się cała Onufremu na usługi, przynosząc mu twarz sztucznie uweseloną dla niego, humor, na który się wysilała, zabawki, jak dziecku. Tymczasem choroba, która zdaniem doktora nie była wcale groźną, w dziwny sposób przedłużała się i zmieniła charakter... Bożak wychudł, osłabł, krzepił się na duchu, usiłował dźwignąć i nie mógł.
Dawano mu wina wzmacniające, żelazo, tanninę, przepisywano pokarmy przywracające siły — wszystko to albo wcale nie skutkowało, lub tylko chwilowe wywoływało polepszenie, po którem tem silniejsza następowała prostracja.
W kilka tygodni — Albina niespokojna zażądała konsultacji, która się odbyła, nie przynosząc nic stanowczego, nic pocieszającego. Zwykle, gdy nie wiele mogą leki, radzą lekarze zmianę klimatu, oddychanie pożywnem powietrzem morskich wybrzeży itp. Toż samo doradzano Bożakowi, który wyjechać nie miał ochoty, a — jak na teraz — i siły.
Podróż została postanowioną, ale musiano ją odłożyć, dopókiby Onufry odbywać jej nie mógł bez zbytecznego znużenia.
Wysocka, nie oglądając się wcale na to, co ludzie powiedzą, zaczęła przychodzić codzień, przynosić swoją robótkę i książki, nie odstępowała go do wieczora.