Zapowiedziała Lucynie, że, jeśli Bożak chory wyjedzie, ona gotowa mu towarzyszyć, jak siostra miłosierdzia.
— Nie mam sobie nic do wyrzucenia — mówiła spokojnie, — a jeżeli się ludziom postępowanie moje nie podoba? cóż robić! Pomiędzy obowiązkiem, do którego się poczuwam, a potwarzą, na jaką będę narażoną, byłoby nikczemnością wyrzec się pierwszego dla uniknienia drugiej.
Lucyna krzywiła się — ale nie śmiała jej wstrzymywać.
Choroba Onufrego — zdawała się teraz przechodzić w części na Albinę, bo i ona zbladła, osłabła i wyglądała tak, jakby po ciężkiem kryzys dopiero pwstała z łoża.
Nie potrzebujemy nawet mówić, jak dalece za te wszystkie dowody przywiązania Bożak jej wdzięcznym być umiał, jak ją szanował i uwielbiał.
Stosunek ich stał się prawdziwie idealnym związkiem dwojga dusz, które więcej nie pragnęły nad to życie spokojne, beznamiętne — a tak ściśle z dwojga żywotów splecione, że jeden z nich, gasnąc, musiał za sobą drugi pociągnąć.
Onufry w istocie gasł powoli.
Nie mówiono o tem Albinie, ale Lucyna wiedziała, że trawiąca gorączka na którą nie było leków, pożerała Bożaka i miała wkrótce zaprowadzić do grobu, choć on sam marzył ciągle o wyzdrowieniu i upatrywał w sobie symptomata, coraz lepiej rokujące.
Dość było spojrzeć na twarz jego wychudzoną trupio, na zapadłe oczy, na drżące ręce i chwiejące się nogi, posłyszeć oddech przyśpieszony, aby mieć przeczucie — blizkiego końca.
Albina nie pytała już doktorów, a przed Lucyną zdradzała się to z nadziejami, to z rozpaczą na przemiany. Były i dla niej dnie jasne, a po nich czarne i nękające.
Onufry niekiedy całe dnie spędzać musiał w pół siedząc, na pół leżąc na sofie, i nie mogąc o swej sile się poruszyć. Przychodziło potem pozorne polepszenie — jakiś cień nowej siły — i nadzieja.
Oboje nie mówili z sobą o przyszłości i — Bożak wybierał się w drogę.
Ale doktorowie coraz to wyjazd radzili odłożyć, przeciągnąć i wyszukiwali pozorów, aby zapobiedz nadaremnemu znużeniu.
Bożak nie miał już po co jechać.
Albina, z wypalonemi od łez zasychających na powiekach oczyma, pomagała mu do przygotowań, choć i ona może czuła, że wcale inna podróż czeka biednego człowieka.
Najpiękniejsza w świecie wiosna wskrzeszała wszystko, powołując do życia, Onufry tylko nie mógł odzyskać straconych sił. Raz zachwiana równowaga w organizmie wiodła go szybkiemi kroki do grobu.
Umysł tylko pozostał do ostatniej chwili równie przytomnym, może więcej uskrzydlonym, śmielszym, widzącym jaśniej, niż dawniej.
Albina słuchała go, oddech tamując w sobie, z uniesieniem chwytając każde słowo, które wychodziło z ust jego. Czasem nawet uśmiechała się, zapominając się, i on odzyskiwał wesołość, żartował, marzył.
Oboje bawili się tak, jak dwoje dzieci nad przepaścią, której brzeg pokrywały kwiaty, ale życie najszczęśliwsze jestże czem innem?
Coraz cieplejsze dni wiosny dla chorego zaczynały być ciężkiemi do znoszenia. Mówiono ciągle o wyjeździe, a próby małych wycieczek za miasto, ze wszelkiemi ostrożnościami przedsiębrane, przekonywały, że o dłuższej podróży myśleć jeszcze nie było można. Lucyna, która prawie codzień zachodziła odwiedzać Albinę i Bożaka, nie mówiła już z nimi ani o zdrowiu, ani o podróży, ani o niczem, co teraźniejsze położenie przypominać mogło. I ona siliła się ich rozrywać.
Bożak na pozór zdawał się stanu swojego nie czuć i nie widzieć.
I tak przeciągnęło się to do lata.
Nagle nadzieja wstąpiła w serca; Onufremu zaczęło być widocznie lepiej. On sam to czul. Albina szczęśliwa ściskała Lucynę i szeptała jej:
— On żyć będzie! Uprosiłam to u Boga! będzie żyć.
W istocie zupełnie niespodziane, tajemnicze kryzys jakieś, którego lekarze sobie nie mogli wytłumaczyć, równie szybko siły mu zaczęło przywracać, jak je utracił. Rumieniec się ukazał na twarzy, oczy łagodniejszym zajaśniały blaskiem, wstawał, chodził, głos miał coraz silniejszy. Zwyciężyła młodość.
Zaledwie te pocieszające symptomaty ukazały się i wszelka wątpliwość znikła, co do zupełnego wyzdrowienia — Albina, której siły się wyczerpały, zapadła mocno.
Musiała, zamiast służyć przyjacielowi, uwolnić się zupełnie i położyć w łóżko. Nielitościwy lekarz, naglącej o prawdę Lucynie, odpowiedział brutalnie.
— Ona ma suchoty, i nic w świecie już jej urato-
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/62
Ta strona została skorygowana.