wać nie może, ale niech się pani uspokoi: nie będzie się czuła chorą i skończy spokojnie.
Z kolei teraz, przyszedłszy do zdrowia, pan Onufry odwiedzał swą przyjaciółkę, która do choroby żadnej się nie przyznawała, utrzymywała, że jest zdrowa, i gniewała się, gdy jej mówiono o lekach.
— Dajcie mi tylko odpocząć — wołała. — Zupełnie nic mi nie jest, czuję się zdrową, jak nigdy, ale chwilowo jestem trochę znużona. To przejdzie.
Trwało to do jesieni. Kaszel się bardzo powiększył — ale humor był doskonały. Onufry przychodził czytać jej głośno i znowu po dniach całych siadywali razem, ona sparta na kanapce, on w fotelu przy stole, zapominając o boży m świecie.
W listopadzie, jednej nocy, nie mogąc usnąć, Albina cichym głosem przywołała do siebie Lucynę.
— Moja droga — rzekła do niej cicho — ja się napróżno opieram pożegnaniu z wami... Liście z drzew opadają i mnie czas... Lucynko droga, na krzyżyku na kamyku, połóżcie mi przy nazwisku to, co było jakby wyrokiem i przepowiednią, dany mi przez Wauczurską przydomek: „Popychadło!...”
Uśmiechnęła się...
— A jednak świata mi żal, choć na nim już się na nic nie przydam nikomu.
Zarzuciła jej ręce naszyję.
— Dobranoc...
Przestraszona towarzyszka czuwała nad Albiną noc całą, lecz ta nad ranem usnęła tak spokojnie, błogo, z uśmiechem na bladych ustach, że i Lucyna spać się położyła.
A wieczorem już jej na świecie nie było...
Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/63
Ta strona została skorygowana.
1884, Drezno.
KONIEC.