Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

— Wysoccy oboje żyją? zdrowi? — zapytała.
— Żyć żyją — odparł żyd powoli — ale ón, ón ciągle słabuje, a ona się zamęcza koło gospodarstwa...
— Mieli syna? — cichym głosem dodała panienka.
— Umarł im, a! już dawno! — rzekł żyd. — Sami się zostali... sieroty...
Zbladło dziewczę, słuchając, i jakby mu tchu w piersiach zabrakło, mówić coś chciało, spuściło głowę, zamilkło.
Żyd wpatrywał się w nią pilno.
— Źle im idzie, powiadacie? — rozpoczęła na nowo po chwili.
— Pewnie! Nizkąd pomocy nie mają — począł Mosiek. — Ich dwoje starych, a najemnikami niewiele co zrobić można. Co za dziw...
Szli powoli — żyd dodał:
— Panienka może ich jaka familjantka!
Zawahała się z odpowiedzią i po namyśle rzekła cicho.
— Jestem ich córką!...
Mosiek aż drgnął i krzyknął.
— Aj! weh! ależ o panience tyle lat tu nic słychać nie było? Córka? jak to może być?
— Tak jest — smutnie zaczęła, idąc wolno, dziewczyna. — Waćpan sobie tego nie przypominasz zapewne... Byłam bardzo chorowitą i słabą, doktór mi podobno nie obiecywał życia... Obca zupełnie osoba, przejeżdżająca, wzięła mnie na wychowanie...
— Słyszałem o tem! a jakże! słyszałem — rzekł żyd — ale przez tyle lat nigdy o panience tu słychać nie było!
— A! tak — odpowiedziało dziewczę — moja przybrana opiekunka obawiała się, aby mnie jej nie odebrano. Mówiła mi zawsze, iż moi rodzice nie żyją, że jestem sierotą. Dopiero, umierając, wyznała mi prawdę...
Zadumał się Mosiek.
— Osobliwa historja! — rzekł. — I panna teraz po tylu latach powraca!... To bardzo jest pięknie, ale ja pannie powiem, z przeproszeniem!... co ona tu robić będzie?
Dziewczę słuchało, nie odpowiadając, a żyd ośmielony ciągnął dalej:
— Ze wszystkiego widać, że panienka do takiego życia, do tego ubóstwa, do tej pracy nie nawykła... Jak ono to będzie! Ah! weh!
Spojrzał na nią. Łzy się jej w oczach kręciły, ale oczy patrzały mężnie.
— Nie wiem, jak mi tu będzie — odezwała się — ale cóż z sobą począć miałam? Do rodziców powrócić było obowiązkiem... chciałam ich widzieć! któż wie? może im potrafię być pomocą!
Zadumał się Mosiek i potrząsnął głową.
— Oni tu rąk potrzebują — rzekł — panna takich nie ma i do takiej roboty na zagonie, koło domu nie przywykła. Ciężkie to życie.
Dziewczę nie odpowiadało. Chciało odwrócić rozmowę.
— Moja matka — rzekła — widzieliście ją? zdrowa jest?
— Ona? zdrowsza niż ojciec, który leży, bo go bardzo w kościach łamie, a smarowanie doktorskie nie pomaga. Kręci się aura koło domu.
Nie powiedział więcej i zamilkł, a dziewczę też pytać nie śmiało.
Piasczysta część drogi już się kończyła; woźnica, który szedł pieszo, usiadł, oglądając się na podróżną, więc i ona musiała, pozdrowiwszy Mośka, siąść do budki. Arendarz zajął swe miejsce na biedce i powolnym truchtem, w milczeniu, jechali ku Rudce. Mosiek spostrzegł, że podparta na ręku dziewczyna łzy chusteczką ocierała.
Tak zwolna zbliżyli się ku karczemce, którą już widać było, i Mosiek biczem wskazał jadącej miejsce to, jako cel podróży. Szybkim ruchem przeżegnała się dziewczyna i milcząca jechała dalej.
Woźnica, naturalnie, zatrzymał się przed karczemką, do której Mosiek wjechał z drugiej strony.
Podróżna wysiadła powoli, obejrzała się, jakby chciała sobie przypomnieć położenie; dostrzegła zdala dach dworku rodzicielskiego, ale osłabła tak ze wzruszenia, że o barjerę pod karczmą się oparłszy, musiała stanąć, aby oprzytomnieć i pomyśleć, co uczynić miała.
Mosiek wyszedł do niej. Ciekawym był, czy wprost pójdzie do Wysockich.
Zdziwił się, gdy po krótkim spoczynku, dziewczę z wielką energją zwróciło się do woźnicy naprzód, aby z nim skończyć rachunek, potem ku niemu, prosząc, aby pozwolił złożyć rzeczy u siebie, dopóki ona po nie nie przyśle.
Arendarz się na wszystko zgodził.
Dziewczę postało jeszcze, oparte o barjerę, potem wolnym krokiem zaczęło iść ku dworkowi którego położenie musiało już sobie przypomnieć.
Żyd tak był ciekawy, iż chętnieby jej towarzyszył, aby być świadkiem powrotu dziecka po latach tylu, ale wciskać się tak nieproszonemu — nie wypadało.
Patrzył zdaleka.