W salonie znajdował się już hrabia Saturnin, Marcelina i wyschła jak mumia, niema, spoglądająca trwożliwie na towarzyszkę swą, pani Ostrożska. Z gości nie było nikogo.
Salon od lat pewnie kilkunastu nie odświeżony — miał poczciwą fizyognomią stateczną starego przyjaciela. Nie raził, ani odznaczał się niczém — nic w nim nie było nadto, nic za mało. Kwiatki tylko obficie rozrzucone w różnych zakątkach trochę go odświeżały.
Na dwóch stołach książki i pisma peryodyczne w znacznéj liczbie, nadawały mu cechę — literacką.
Obrazy na ścianach — z rodzaju tych, które nie rażą brzydotą, ani mogą pięknością pociągać, ubierały ściany przyzwoicie.
Jedyne wrażenie, jakie czyniło to wnętrze domu, było — trwałości i silnych fundamentów, na których on spoczywał. Gość rozumiał i czuł, że tu nic nie groziło i nic się łatwo obalić nie mogło.
Gdy gość ukazał się w progu, hrabia zaledwie kroków parę postąpił naprzeciw niego, przywitał go grzecznie, lecz dość zimno, — a panna Marcelina zbliżającego się pozdrowiła uśmiechem równie chłodnym.
Pani Ostrożska, która milczała zawsze, ale wszystko postrzegała bacznie, widziała dobrze, iż gdy Stanisław potém rozpoczął rozmowę z hrabią, Marcelina przewracająca książkę, którą miała przed sobą, nie na nią, ale na gościa zwróciła wzrok i zdawała się go bardzo pilnie obserwować.
Nie poraz pierwszy pan Stanisław miał to szczęście być zapraszanym przez hrabiego; tłómaczyło się to, jakeśmy mówili, tém, że proces ów milionowy przechodził przez biuro, w którém on zajmował pewne stanowisko i mógł o przebiegu jego dać wiadomość; lecz było tyle innych dróg otwartych dla hrabiego do uzyskania informacyi, a Stanisław tak mały wpływ miał i podrzędną grał rolę, — iż, naprawdę, mógł sobie pochlebiać, że osobiście téż zyskał tu jakąś życzliwość.
Hrabia dotąd nie czytał mu jeszcze żadnéj komedyi swojéj, ale panna Marcelina dwa czy trzy razy zawiązywała z nim rozmowę i tak ją prowadzić umiała, że, choć pan Stanisław był dość nie śmiały, zawsze ją przedłużyć potrafiła.
Nie będąc literatem, młody urzędnik lubił czytać i miał sąd zdrowy o rzeczy. Literatura francuzka nie była mu obcą. Znał świat miejski i jego stosunki dosyć dobrze, by o nim módz coś powiedziéć, nie narażając się na śmieszność.
Hrabia Saturnin jeszcze się zajmował rozmową z tym gościem jedynym, gdy drzwi otworzyły się i wszedł, bez oznajmienia, drugi... codzienny i powszedni tu, przyjaciel razem i sługa domu, — znany całemu miastu, wszędzie pożądany — właściciel kamienicy, niegdyś urzędnik, słynny z dowcipu, odrobinkę garbaty, ale elegant i przystojny, mimo swych lat pięćdziesięciu — pan Salezy.
Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.