zwierzaj, że ja ci ten motyw przyniosłem... Niech całkowicie będzie twoim, bo istotnie nim jest... Cała jego wartość — w wykonaniu.
Nazajutrz panna Marcelina dowiedziała się przy obiedzie od ojca o treści przyszłéj komedyi, którą zaraz pierwszego wieczora pisać zaczął.
Z nadzwyczajném zdumieniem, zarumieniona wysłuchała jéj i na jakiś czas osłupiała, nie wiedząc, co to znaczyć miało.
— Czyjże to pomysł? — spytała nieśmiało.
— Jakto? czyj? — ale mój własny, bo ja nigdy się cudzemi nie posługuję — odparł hrabia.
Dla Marceliny miało to ogromne znaczenie, zdawało się jéj, że ojciec nie bez celu wybrał tę treść i właśnie jéj ze Stanisławem przeznaczał dwie główne role. Analogia bila w oczy. Hrabianka wyobraziła sobie, że ojciec ją czuć i widziéć musiał, że umyślnie jéj szukał.
Nie śmiała więc ani roztrząsać, ani się przeciwić, ani dotknąć tak drażliwego przedmiotu. Wstała od stołu zadumana, trochę smutna...
Myślała, co Korczak wnosić może z nadanéj mu roli, co powiedzą ludzie...
Tymczasem komedya impetycznie się posuwała coraz daléj i drugi akt rozpoczynał pisać hrabia, gdy niespokojny Drohostaj, pragnący się uwolnić od roli stryjaszka, przyszedł się dowiedziéć, czy nie mogą się obejść bez niego.
Saturnin nie miał nic pilniejszego nad opowiedzenie mu treści i odczytanie scen głównych.
Major był z nim otwartym.
— Ale, zmiłuj się hrabio, taż to jakbyś palcem pokazywał Korczakowi, który gra rolę kochanka, aby się o pannę Marcelinę oświadczył. Czyś oszalał... jak Boga kocham.
Hrabin osłupiał i zamilkł. Dopiero teraz się dopatrzył, że w istocie coś było... coś...
— Ale, cóż znowu! — odparł — to ci się przywiduje. Właśnie dla tego, że oni te role grać będą otwarcie, jawnie, zaprzeczy się wszelkim aluzyom. Czyż nie rozumiesz tego.
— Ba! a cóż panna Marcelina na to? — zapytał major.
— Jeszcze jéj nie czytałem, ale treść wiadoma! — zawołał hrabia — a mnie ona nadzwyczajnie przypada do smaku... dla delikatnych odcieni... rozumiesz...
Major ramionami poruszył.
Własna jego rola, w któréj miał występować w pierwszym akcie, rubaszna, komiczna, zuchowata — podobała mu się. Począł się śmiać... i powiedział sobie — a co mnie do tego, że on jest ślepy... Zresztą, może ma słuszność, taka brawada — kto wie — onieśmieli plotkarzy.
Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.