Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

W drugim akcie wszystko wypływało na wierzch... milczenie dziwne, przykre, panowało w salonie. Stanisław, który słuchał z uwagą wielką, płonął jak piwonia, pot mu okrywał czoło, nie śmiał oczów podnieść, był jak na mękach...
Panny Marceliny w cieniu wcale widać nie było. Autor coraz to na Korczaka spoglądał, znajdując, że taką mu piękną stworzył rolę, iż choć na podziękowanie zasługiwał.
Aż do końca tego aktu potęgowało się tak uczucie, że Stanisław, czując się nadzwyczaj zmieszanym, pod pozorem gorąca, po cichu wstał i cofnął się nieco od światła. Serce mu biło i w głowie się mąciło... nie śmiał już oczu podnieść.
Gdy naostatek scena rozwiązująca nadeszła i czytający, ocierając pot z czoła, rękopism odsunął — wszyscy siedzieli milczący i nikt nie śmiał się odezwać.
Salezy się tylko odezwał z pochwałą, za nim lektor. Marcelina usunęła się, nie mówiąc nic, a Korczak tak jeszcze był zmięszany, że się na słowo zdobyć nie mógł.
Hrabia Saturnin, rzecz szczególna, pisząc komedyą na podany przez garbusa temat, wykończając ją, rozdając role, nie widział w tém nic rażącego i ślepym był na analogią dotykalną położenia — ale teraz, gdy obcy ktoś czytać począł, a on stał się słuchaczem własnego utworu — drażliwość przedmiotu wystąpiła dopiero jasno i po raz pierwszy zaniepokoiła. Spojrzał na córkę i dostrzegł, że się skryła... a zatém — zrozumiała!!
Zaczynał żałować, że się baczniéj nie zastanowił wprzódy i — przyszło mu na myśl, że garbus chytry, przebiegły, mógł umyślnie go wprowadzić w tę pułapkę. Zapóźno się już było zawracać — niestety i kielich wypić musiał do dna.
— Ba! — mówił w duchu — jeżeli téj grać nie będzie można, napiszę drugą.
Chwalono półgębkiem, hrabia się zasępił... wszyscy powoli zaczęli przechodzić do salonu.
Marcelina wysunęła się pierwsza, a Korczak, pragnący ukryć co się z nim działo, bezmyślnie wyszedł za nią.
— Jakże pan znajdujesz komedyą mojego ojca? — zapytała hrabianka, odwracając się ku niemu.
Stanisław był jeszcze tak zburzony, że się zbytnio z tém, co mówił, rachować nie mógł.
— A! pani — zawołał — to tylko wiem, że ja roli mi wyznaczonéj w żaden sposób podjąć się i grać nie mogę. Pani to najlepiéj zrozumiesz...
— Dla czego? — zapytała Marcelina.
Korczak powoli ostygał i stawał się ostrożniejszym.
— Hrabia zapewne — odezwał się — zna lepiéj warunki sceniczne i wie, co na teatrze zrobić może wrażenie, dla mnie położenie w komedyi odmalowane wydaje się tak niemożliwém, iż się w głó-