Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

wną rolę wcielićbym nie potrafił. Na świecie dzieje się wcale inaczéj...
— Ale są wyjątkowe wypadki — odpowiedziała hrabianka, wyzywając na rozmowę i prowadząc go za sobą. — Położenie, które służy za temat, jest może rzadkiém, ale nie jest niemożliwém.
— Jest w niém przecie sprzeczność, a w charakterze p. Alfreda, którego rola mi przeznaczona, pewna nielogiczność. Autor widocznie chciał go uczynić idealnym, pięknym i dał mu szlachetny charakter, a razem dopuszcza na końcu, że ulegając uczuciu, ten dumny swém poczciwém ubóstwem młodzieniec, sięga po rękę panny, u któréj ojca mógłby zaledwie być oficyalistą. W tak szlachetnym charakterze powinna być konsekwencya do końca.
— Zdaje mi się, że pan go chyba źle nazywasz, szlachetnym — poczęła Marcelina — byłby on dumnym egoistą, który dla swéj miłości własnéj, poświęca nietylko własne szczęście, ale kobiety, która go kocha? Mnie się zdaje, że kto kocha, ten może poświęcenie swe posunąć aż do ofiary miłości własnéj.
Stanisław, nie odpowiadając na ten zarzut, dodał natychmiast:
— Tak samo w charakterze kobiety ja znajduję nieloiczność... Panna tak wychowana, tak nawykła do wyższego towarzystwa, nie może ani się przywiązać do niepoczesnego chłopaka, ani nawet, przypuściwszy kaprys czy fantazyą, posunąć się tak daleko...
Marcelina spojrzała na niego z pewném podziwieniem.
— Wedle pańskich wyobrażeń więc — rzekła — małżeństwaby się kojarzyć nie mogły, tylko pod miarą i wagą, aby żadna z osób przeznaczonych dla siebie, nad drugą nie miała więcéj. Tymczasem widziemy codzień, że się bogaci żenią z ubogiemi i — odwrotnie.
— Ale w takim razie — odparł Korczak — są pewne kompensacye. Jeśli ktoś niema majątku, przynosi imię, stosunki lub nadzwyczajny talent, sławę i t. p.
Te kompensacye — zaprzeczyła hrabianka — nie ograniczają się wyrachowanemi przez pana. Mogą one być niedostrzeżone dla świata a poczute tylko przez tych, co je oceniają. Inni mogą w skromnym takim młodzieńcu nie widzieć nic — a ta, co go kocha, spostrzeże nieocenione skarby...
— Ale to będzie chwilowe złudzenie i halucynacya — odezwał się żywo Stanisław. — Niechże pani powie, co potém czeka tego, który zdaleka się wydawał ideałem, a zblizka okaże pospolitą i słabą istotą!
— Nie widzę konieczności, aby miłość zawsze ślepą być miała — dodała, ciągnąc daléj Marcelina. — Miłość nazywają ślepą, ale ten przymiotnik należy nie jéj, a namiętności; owszem, zdaje mi się, że ona jest niezmiernie bystrą i widzącą daleko. Najmniéjsza skaza, najlżejszy dysonans ją razi.
W ciągu téj wymiany spostrzeżeń, Stanisław się powoli ośmie-