Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale co to jest trochę wprawy dla człowieka z inteligencyą! — zawołał, do Salezego się zwracając. — Proszę posłuchać jak ten nowicyusz, trochę się przejąwszy rolą, deklamuje.
— Cała rzecz w istocie na przejęciu się rolą — dodał szydersko nieco garbus.
Panna Marcelina czytała zimno, z góry oświadczywszy, iż w téj chwili do wyrazu nie przywiązuje wagi, bo nie jest usposobioną.
Z tém wszystkiém kiedy niekiedy ożywiała się i dopiero, jakby sobie coś przypomniała, wracała do tonu obojętniéjszego.
Autor niewypowiedzianie był rad wszystkiemu i wybaczał nawet Drohostajowi, który źle czytając, posiłkował się nieosobliwszemi dodatkami improwizowanemi.
— Kochany majorze — rzekł jednak po drugim akcie, ściskając go — jak ono jest to jest, ale musisz wierniéjszym być swéj roli i temu co w niéj stoi. Dodatków cenzura teatralna i ja bronimy.
Drohostaj zapewniał, że się ich nie dopuści.
Odczyt dobiegł tak do końca, lecz — szczególna rzecz, o graniu, o terminie przedstawienia mowy nie było.
Uważano tylko, że Marcelina wyprowadziła ojca do drugiego pokoju i zatrzymała go tam dobre pół godziny. Hrabia powrócił jakiś inny, trochę zmieszany... i dopiero przy wieczerzy się rozruszał znowu.
Salezy z tego wszystkiego wnosząc, że coś zajść musiało, pozostał dłużéj i gdy się wszyscy rozeszli, odprowadził hrabiego do jego pokoju.
Ledwie się drzwi za nim zamknęły, gdy Saturnin zwrócił się ku niemu.
— Przyjacielu! wiesz co się stało? — zawołał, kładąc mu ręce na ramionach. — Wiesz? Korczak się oświadczył Marcelinie... czy — pan Bóg ich wie, za nic nie ręczę, może ona się jemu oświadczyła. Koniec końcem...
— A ty rozwiązaniem komedyi twojéj wykazałeś im jak mieli postąpić — dorzucił garbus. — Tyś to zrządził, a ja ci więcéj tego, niż doskonałéj zresztą komedyi winszuje.
— Ba! — odparł hrabia — a kto mi poddał treść? Ty zdrajco!
Mówiąc to, śmiał się Saturnin, chociaż po uśmiechu zaraz westchnienie nastąpiło. Usiadł na kanapce.
— Proszeż cię! Ta Marcelina — rzekł po cichu — która tak wysoko patrzyła i miała prawo wymagać wiele... piękna, bogata, wykształcona, rozumna...
— Wychodzi za poczciwego, zacnego, miłego, ale ubogiego młodzieńca — dokończył Salezy. — Zawszem się tego po jéj sercu i umyśle spodziewał, że wybór uczyni, który godnym jéj będzie. Drżałem, gdy Obdorski się o nią starał i zaręczył — cud ją ocalił.