Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan znasz bliżéj tego... pana! — zapytała.
— Nie tylko jego, znałem ojca — począł Salezy, stawiając swój kapelusz pod krzesłem i zdejmując rękawiczki. Znałem rodzinę — byli to niegdyś ludzie majętni i nazwisko stare i piękne... Na nieszczęście ojciec pana Korczaka, źle gospodarował, dużo tracił, zrujnował się prawie, no i — ożenieniem sobie losu nie poprawił, bo się zakochał w córce oficyalisty i — pomimo oporu familii, poprowadził ją do ołtarza. Był, jak powiadają, szczęśliwy, chwalono jego żonę, ale się ona nigdzie nie pokazywała, — wiedząc, że do świata, w który weszła, wychowaną nie była. Stary zmarł, zostawując syna sierotą... Matka ta jedna czuwała nad nim, i okazuje się, że dobrze chodziła około dziecka, bo młodego Korczaka wszyscy chwalą... Ale chłopiec ubogi.
— A matka? — spytała hrabianka — żyje?
— Zdaje się, że chyba umrzeć musiała, bo od dawna ani o niéj słychać, ani widać jéj. Korczak, jeżeli się nie mylę, majątku nie ma, gdzieby matka mieszkać mogła: on zaś tu sam jeden...
— Chłopak, nieprawdaż? wcale przyzwoicie wygląda. Znać w nim dobrą krew. W głowie dobrze, uniwersytet skończył... Kto wie? może się stanowiska dosłuży... Ludzie go lubią.
— Już to dla niego dobrém świadectwem, — odezwała się Marcelina z uśmiechem, — że pan, co jesteś tak surowym w sądzie o ludziach, nie ma mu nic do zarzucenia.
Jak ukłuty poruszył się garbus na krześle, oczy mu zabłysły.
— Znalazłoby się... rozśmiał się, przymrużając jedno oko i zwracając ku Stanisławowi.
— Cóż takiego?
— No! nadto pieszczono i ładnie wygląda, — rzekł Salezy, — ja wolę wyrazistsze rysy i w charakterze więcéj energii.
— A pan wiesz, że mu na niéj zbywa? — zapytała hrabianka.
— Nie, ale wnoszę o tém z powierzchowności, — dorzucił Salezy.
Panna Marcelina właściwém uznała nie dopytywać się dłużéj, a gość rozpoczął opowiadanie o pani X., któréj śmiesznostki i ekscentryczność bawiła naówczas miasto.
W tém weszli goście nowi, lecz nim z nimi zapoznamy czytelników, słówko o gospodarzu powiedzieć jeszcze musimy.
Hrabia, który — oprócz pisania i czytania komedyi, innéj słabości nie miał, a w domu własnym i między ludźmi uchodził za istotę ani zbyt daleko widzącą, ani nadto czynną i przebiegłą; — przy tym pozorze biernym obojętnego człowieka, miał talent chodzenia po cichu i dobijania się do celu w sposób taki, że go po drodze nikt nie złapał.
Z myśli swoich nie spowiadał się nikomu — a gdy czego zapragnął i zamierzył dokonać, wybierał zwykle środki takie, aby jego współudział w robocie był niewidoczny.
Zimny, wytrzymały, zręczny, umiał na swojém postawić, nie zdradzając się nawet z tém, czego pragnął.