Hrabia Henryk Obdorski miał mnogich, ale po większéj części dalekich krewnych w Warszawie. Wszyscy oni teraz mogli mu być potrzebni, gdyby do starania się o pannę przyszło. Nie można ich było zaniedbywać.
Na obiedzie proszonym u hr. Saturnina, Obdorski, znalazł się w bardzo szczupłém kółku, a z panny nic wyrozumieć nie mógł. Przyjmowała go bardzo grzecznie, lecz z nadzwyczajnym chłodem, z obrachowaną obojętnością. Parę razy miał zręczność rozmawiać z nią sam na sam, probował dać zwrot taki rozmowie, aby mogła być wstępem do sentymentalnych preludyów, — ale mu się to zupełnie nie powiodło.
Dumnie, chłodno, niezmięszana, nieporuszona panna Marcelina natychmiast dwuznaczne wyrazy sprowadzała na takie światło, iż musiały przybrać znaczenie obojętne, aby nie skompromitować hrabiego.
Wprawdzie nie zajęła jawnie nieprzyjaznego stanowiska i nie dała odprawy początkującemu kochankowi, ale co najmniéj kazała mu się domyślać, iż go dobrze poznać pragnie, nim dopuści poufalsze zbliżenie się do siebie.
Obdorski poddany został nieprzyjemnemu choć grzecznemu egzaminowi. Duma jego była nim dotkniętą. Zdawało mu się z tego, co major mówił, za co ręczył, że będzie tu wielce pożądanym, że konkury pójdą łatwo, gładko i prędko. Tymczasem, choć hrabia ojciec był w istocie uprzejmym i niemal nadskakującym, panna się drożyła.
Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.