Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Gość opowiadał coś o obiedzie u „krolowéj“ (tak zwano jednę z pań, która towarzystwu ton dawała) — i nazywał ją dosyć niezręcznie — kuzynką.
Panna Marcelina słuchała nieporuszona tém wcale.
P. Salezy dorzucił do chłodnéj téj zamiany słów parę tych dowcipów, które gospodynię widocznie z jéj apatyi wyprowadziły. Obdorski także zdawał się je odczuwać i oceniać, chcąc się p. Salezemu przypodobać... W tém „przypadkiem“ — ukazała się we drzwiach baronówna Sewera.
Łatwo się było domyśleć, iż przypadek był umówionym... Wpadła con brio, śmiejąc się, biegnąc, potrącając sprzęty, poczynając paplać od progu i okazując serdeczność wielką pannie Marcelinie.
— Kochana, droga hrabianko, tak byłam stęskniona za tobą, — wołała, — ale moja chroniczna fluksya długo mi wyjść nie dozwalała z domu. Skazaną byłam na czytanie, które mnie roznerwowało i powiększyło chorobę. Co oni dziś piszą...
Wczoraj dopiero królowa mnie wyciągnęła po raz pierwszy, dając obiad dla kuzynka (wskazała Obdorskiego). Nie spodziewałam się go tu zastać...
Przysiadła na kanapie obok panny Marceliny i śmiejąc się, coś bardzo poufałego szeptała jéj do ucha. Nieszczęśliwa ofiara przyjmowała czułości cierpliwie, grzecznie lecz lodowato.
Zwróciła się baronówna do Obdorskiego.
— Nie pojmuję tego człowieka, który swobodnym będąc, nie mając nic do czynienia na wsi, tak rzadko do nas przyjeżdża... Nasze towarzystwo całe tysiąc razy o niewdzięcznika pyta.
— A! jestem nieskończenie wdzięczen, — rozśmiał się hrabia — lecz na wsi po niejakim czasie napada pewne lenistwo...
— To prawda! dobrze je zowiesz — prawiła panna Sewera, — ale człowiek, jak ty, ma pewne obowiązki względem towarzystwa... i — powinieneś o tém pamiętać, takie gnuśne zadomowienie niezmiernie prędko starym czyni człowieka.
Wszelkiemi sposobami starała się baronówna rozmowę między hr. Marceliną a kuzynkiem swym zawiązać, ułatwić, ożywić — wszystko to było napróżno. Hrabianka się uśmiechała, odpowiadała półsłówkami, nie okazywała najmniejszego zajęcia ani gośćmi ani treścią ich rozpraw, do których p. Salezy mięszał się tylko dla tego, by pokryć — intencyą badania co się tu działo.
Wiedział już doskonale, że panna, cudem chyba mogła się zająć Obdorskim, taką mu okazywała nie obojętność, ale wstręt niemal.
Czy panna Sewera równie się poznała na tém, niewiadomo, ale dotrzymała placu długo, była wesołą i w końcu, zabierając kuzyna pod jakimś pozorem, pożegnała hrabiankę.
Salezy pozostał umyślnie.