Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

z przekąsem garbus — jest w wieku drugiéj młodości chyba... pierwsza dawno przeszła.
— Przepraszam cię, — ujął się żywo gospodarz — na mężczyznę jest młody... a tak zakonserwowany...
— Kochany hrabio, — śmiał się Salezy, — konserwy nigdy świeżym owocom nie dorównywają. Ja konserw nie tykam.
— Złośliwy jesteś.
— Pomawiają mnie o to z powodu mojego garbu, — rzekł Salezy, — ale Bogu ducha winienem.
Panna Marcelina wesoło się śmiać zaczęła.
— Cóżeście o Obdorskim mówili? — wtrącił hrabia.
— Chwaliliśmy go zgodnie z panną Marceliną, iż jest doskonałym typem „przeciętnego“ (wyraz nowy) salonowego człowieka, — rzekł Salezy. — Panna Marcelina wprawdzie woli coś oryginalniejszego.
Hrabianka się nieznacznie zarumieniła.
— Ale proszę pana Salezego, nie obmawiać mnie przed papą — rzekła. — Znaduję hrabiego bardzo przyzwoitym... bardzo dystyngowanym, więcéj odemnie wymagać nie można, po dwóch czy trzech wizytach.
— Mnie, nie taję tego, to się podobał swym taktem i manierami, — począł gospodarz. — O wszystkiém mówić może, wykształcenia ma dosyć, powierzchowność piękna.
Wszyscy milczeli, ale garbus się uśmiechał i wąsa męczył, patrząc na hrabiego z kolei i na pannę Marcelinę.
Po chwilce milczenia Salezy dorzucił:
— Uczyniłem zdawna to postrzeżenie, iż mężczyźni, którzy się nam podobają, zwykle nie mają szczęścia u kobiet, ale ten Henryk jest wyjątkiem, bo słyszałem o wielkich jego sukcesach...
Hr. Saturnin zmarszczył się.
— Dotąd prowadził życie bardzo... na ustroniu... — wtrącił.
— Nie zawsze, — sprzeciwił się garbus. — On i jego ojciec wprawdzie przez czas jakiś stronili od ludzi i zamknęli się byli na wsi...
— Z jakiego powodu? — spytał hrabia niespokojnie, a p. Marcelina bacznie słuchać zaczęła.
— Drażliwa to jakaś była sprawa, — rzekł garbus, — któréj ja nie dobrze ją znając, poruszać nie mogę... Mieli proces z Korczakiem, który się skończył układem, ale dla Obdorskich był nieprzyjemnym i zraził ich od ludzi.
P. Salezy ostrożnie tak rzuciwszy dwuznaczne słowo, nieprzepartém milczeniem się obwarował od pytań dalszych i zmienił przedmiot rozmowy, dając poznać, iż więcéj o tém mówić nie może.
Hrabia ani Marcelina pytać go już nie śmieli, lecz gdy wstał, aby się pożegnać, Saturnin ujął go pod rękę i zaprowadził z sobą do drugiego pokoju.
— Proszęż cię, ci Obdorscy, — rzekł, — zaciekawiłeś mnie... Co to było między nimi a... Korczakami? Jakiż to Korczak?