— Ja panu pokażę mieszkanie — dodała żywo, — jemu nie zbywa na niczém... To mówiąc i oglądając się na Salezego, wprowadziła go do saloniku, do gabinetu i nawet do sypialni.
— Bardzo przyzwoite i wygodne mieszkanie — odezwał się garbus, ale mam do zarzucenia zawsze, że Staś pani pozwala siedzieć w téj ciupie, gdy on...
— On nie pozwala — ja tak chciałam, to moja wola, a ja przecie jestem matką — gorąco poczęła Korczakowa. On codzień na to narzeka...
— Ma słuszność — odparł Salezy... rozumiem, że mu to robi przykrość... Będę pomagał do tego, aby się pani nie dał chować, taić z sobą i dawać powodów do potwarzy. Dla p. Stanisława potrzeba, aby matka jego zajęła w domu stanowisko sobie należne...
Stara zbliżyła się do garbusa i oburącz go pochwyciła za rękę.
— Błagam pana! zlituj się! nie mięszaj się do tego, bo ucieknę ztąd. Nie chcę być zawadą Stasiowi... nie mogę, zamęczyłabym się tą myślą...
Widząc niepokój staruszki garbus już nie nalegał — dowiedział się czego chciał — i myślał o odwrocie rad, że mu się tak wyśmienicie udało.
Pożegnali się u drzwi w sieni, a Korczakowa jeszcze go tu zaklinała, aby ją nie zdradził. Odwiedziny te tak biedną poruszyły, że gdy w chwilę potém weszła Handzia, dopytując o obiad, jejmość jéj nic odpowiedzieć nie umiała. Płakała...
Był to dzień, w którym nie miała spocząć na chwilę. Zaledwie siadła, modląc się dla uspokojenia — gdy zadzwoniono... Stanisław nigdy nie powracał o téj godzinie, goście u nich nie bywali. Handzia, przestraszona prawie biegła do drzwi, a staruszka nie odważyła się wyjrzeć, zrażona spotkaniem z garbusem.
Wesołe głosy w przedpokoju — dodały jéj otuchy, a do izdebki wszedł nie młody mężczyzna w kurtce, z miną wesołą, raźnie witając.
— Niech będzie pochwalony.
Krępy, niewielki, odziany ubogo, wyglądał więcéj na wieśniaka niż na mieszkańca wielkiego miasta.
Był to stary sługa Korczaków, Tomasz, który, po zubożeniu ich, naprzód jako strzelec znalazł miejsce w okolicach Warszawy, potém założył mały handelek zwierzyną i ptactwem.
Przywiązany do Stasia, którego na rękach nosił, nie było tygodnia, żeby się do swego panicza nie dowiadywał, a bardzo rzadko przychodził z próżnemi rękami, a teraz cietrzewia oddał Handzi.
Spostrzegł zaraz, że sędzina musiała płakać, bo oczy miała zaczerwienione.
— A! dobrodziejko! — zawołał — co u państwa? czy, uchowaj Boże, co złego.
— Nie — mój Tomaszu, to tak sobie — odparła Korczakowa — wiesz, człowiek stary, jak zacznie myśleć, trudno, aby się nie rozpłakał.
Staś zdrów, ja téż jako tako... Nie widziałeś się z Michałem?
Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.