Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

niewymuszoną. Ja widywałem ją dotąd w salonie, przy liczniejszém towarzystwie zawsze dosyć sztywną, zimną i dumną. Dziś, wyjątkowo była uprzejmą, wesołą, naturalną...
— Bo ci się chciała podobać! — szepnęła matka...
Stanisław śmiać się począł.
— Matusiu — nie mówcie tego — i nie dopuszczajcie, aby mi się głowa zawróciła... Smiesznémby było nawet pomyśleć o hrabiance... Po cóż się łudzić...
— Dla czego ty się tak mało cenisz? — szepnęła stara...
— Bo na świecie tak właśnie mnie ludzie cenią, jak ja siebie, matuniu — rzekł Staś. Najgorzéj jest przeceniać siebie...
Panna Marcelina jest bardzo miłą i piękną. — Zdaleka ją czcić nikt nie broni, ale... marzyć o czémś więcéj — śmiesznémby było...
Obdorski już tam sieci zarzucił i niezawodnie... panna w nie wpadnie...
Korczakowa zarumieniła się przytem imieniu, przypomniawszy rozmowę ranną z Salezym, nie odpowiedziała długo.
— Szkodaby jéj było dla Obdorskiego — szepnęła w końcu... Są plamy niezmazane...
Stanisław się poruszył żywo.
— Ludzie zapomnieli — dodał wstając...
Po krótkiéj rozmowie — ponieważ późno już było — Stanisław dał dobranoc matce, a sam z książką poszedł do sypialni.
Ale czytać nie mógł, chociaż bardzo rozumnie się tłómaczył matce i wypierał się wszelkiego marzenia o pannie Marcelinie — w sercu miał niepokój. Nie śmiałby nigdy był zakochać się w hrabiance, to prawda — lecz małe dowody sympatyi, życzliwości, półsłówka, wejrzenia, zaczynały na niego działać upajająco.
Wypierał się tego sam przed sobą, ale marzył, myślał, wzdychał, serce mu biło i uczucie się rodziło jakieś, które mu przynosiło z sobą rozkosz niewypowiedzianą. Korczak dotąd kochać się nie miał czasu, niekiedy poczynało się w nim coś nakształt — ochoty do kochania, zawsze potém jakieś nieprzewidziane przeszkody urosnąć mu nie dopuściły... Doszedł tego wieku, który rzadko mężczyzna dosięga, nie przebywszy parę miłosnych przesileń... Zdawało mu się, że i tym razem skończy się to bez następstw żadnych, zostawując po sobie tylko mgliste wspomnienie.
Pan Stanisław nie myślał wcale o ożenieniu, o którém dla niego marzyła matka. Widział zbyt jasno położenie swoje i nie łudził się wcale. Nie miał za sobą nic oprócz powierzchowności dobrze wychowanego człowieka i pięknego imienia — a przeciw sobie ubóstwo. Stanowisko podrzędne, nie świetne wcale i brak tych stosunków, które na świecie ważą wiele. Kolligacye mnogie łączyły go z rodzinami możnemi, ale ani ojciec, ani on nie chcieli się posługiwać niemi, widząc, że ich nie szukano, a unikano raczéj. Poczciwa duma nie dozwalała im się narzucać nikomu... Sięgając myślą w przyszłość,