Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

szony, znajdując to niedorzecznością. W końcu jednak tak go prosiła, tak błagała, tak nalegała, że oprzeć się jéj nie mógł. Wszystko się odbywało w największéj tajemnicy przed Stasiem. Miała w myśli napisać do niego... reszty powinien się był domyśléć. Chciała tak zniknąć nagle, niepostrzeżenie, aby syn ani się oprzéć, ani przeszkodzić nie mógł.
Gdy przyszło do oznaczenia dnia, do ostatecznego kroku, Korczakowa rozpłakała się i odkładać zaczęła... Zdało się jéj, że tego dobrowolnego osierocenia przeżyć nie potrafi...
Z podwojoną czułością witała teraz Stasia — zasiadywała się przy nim, korzystała z każdéj chwili, chciała nasycić nim, nazbierać pamiątek, napatrzéć go...
Tu czas jéj płynął tak słodko przy nim, a tak okrutnie jéj miało być pusto, głucho, nie swojo...
Była wszakże tak mocno przekonaną o konieczności, obowiązku oddalenia się — o tém, że mogła być zawadą Stasiowi, iż mimo niewysłowionego cierpienia, trwała w najmocniejszem, raz powziętém postanowieniu.
Jedyną powiernicą jéj była stara Handzia, z którą naprzód musiała stoczyć walkę okrutną, bo sługa ją zakrzyczała i z początku ani chciała słuchać, grożąc, że poskarży paniczowi. Zwolna jednak Korczakowa potrafiła ją, jeżeli nie nawrócić, to nakłonić do posłuszeństwa. Smutno wyznać, że więcéj na to wpływały prezenty, datki, obietnice, niż argumenta. Handzia się dała wprost przekupić i — mrucząc, obiecywała być pomocą. W istocie bez niéj nicby nie potrafiła zrobić Korczakowa i nie utaiłyby się przygotowania przed Stasiem.
Handzia się tém pocieszała i uspokajała sumienie, że sobie wmówiła, iż syn matkę natychmiast odbierze i nie dopuści jéj skazywać się na dobrowolne wygnanie.
Z dnia na dzień odkładając, Korczakowa zwijała swe węzełki, zabierając z sobą tylko to, co nieodbicie jéj potrzebném było, wyprawę tak ubogą, iż sługa się jéj dziwowała; wszystko chciała zostawić synowi, ona nie potrzebowała nic...
Raz będąc u Michała, znikała zupełnie, nie miała widywać nikogo... nikt jéj tam nie znał.
Gdy Staś wychodził do kancelaryi, codzień się odsuwały szuflady, przebierała i spisywała bieliznę, aby wszystko zostało w porządku, przychodziła Handzia i gderała, pakowano coś do małego kufereczka...
Korczakowa, żegnając pokoiki, sprzęty, wszystko, co otaczało syna i służyło mu, stawała często i płakała... tak jéj było ciężko się z tém rozstawać. Przychodziła myśl bolesna, że z rana nie posłyszy jego wesołego — dzień dobry, że wieczór nie będzie czekać na powrót z miasta, że w końcu Stach, Stasiek, Staś zapomni o matce, odzwyczai się od niéj...