Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

twojego. Nie sprzeciwiaj się, będę spokojniejsza... Wszakże możemy widywać się z sobą. Czynię to, Bóg widzi, z miłości dla Ciebie.”
List łzami poplamiony, nieczytelny... Stanisław czytał i odczytywał, stojąc jak wryty. Nie wierzył oczom...
Zmarszczyła mu się brew... Powrócił do Handzi, która zajęta była nalewaniem rosołu do wazki.
— Wuj Michał przyjechał po matkę? — zapytał groźno.
Jak się tu zapierać było. Handzia głową znak dała.
— Nie mogło to być, abyś ty nie wiedziała zawczasu, że się matka wybierała. Czemuś mi nie powiedziała, rzekł z wymówką.
— Pani mnie zaklinała tak!
Stanisław ramionami poruszył.
— Dawaj mi prędzéj byle co, natychmiast biorę pocztę i jadę za matką. Na to pozwolić nie mogę, aby gdzieindziéj jak u mnie miała żyć. Zawołaj mi chłopca, aby poszedł po konie... albo nie, sam je wezmę... Prędzéj — obiad...
Stanisław ucieczki téj nie wziął tak bardzo do serca, bo miał niezłomne postanowienie leżéć bodaj u nóg matce, pókiby z nim nie powróciła.
Zarazem jednak przyszła mu myśl i wyrzut sumienia, że zbliżenie się do Marceliny, o którém wiedziała matka, mogło ten krok przyspieszyć.
Jak błyskawica mignęło pytanie:
— A jeżeli Marcelina...
Zarumienił się — zadumał.
— Bądź co bądź, matki nie opuszczę — rzekł w duchu.
Na prędce coś przekąsiwszy zaledwie, Korczak posłał po dorożkę, pobiegł do biura, aby się uwolnić, na pocztę po konie... Wziął powozik, aby w nim wygodniéj było staruszce i ruszył do kolonii wuja Michała.
Stary pan Michał nie spodziewał się zapewne tak rychłéj pogoni, a że wózek był obciążony kufrem i tłumokiem, koni oszczędzając, nie bardzo pospieszał. Korczakowa za łzami nie widziała nic i nie czuła nawet czy prędko, czy powoli jechali...
Michał stawał przy każdéj karczemce, a że miał mnóstwo znajomych, gawędził, fajkę zapalał, konie poił i wlókł się tak, że o milę od kolonii Stanisław go napędził...
— Stój! Stój!
Nie podobieństwo było uciekać, wuj zatrzymał konie i z miną winowajcy zlazł z bryczki.
Staś już przypadł do nóg matce...
— A godziłoż się to... — począł całując ją. — Ja nigdy w życiu na to nie pozwolę — nie mogę i jeśli nie powrócisz ze mną, pozostanę leżąc u nóg twoich, dopóki cię nie uproszę.
Napróżno wymawiała się, zaklinała, płakała Korczakowa — Stanisław nie chciał słuchać.