Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Pomagała wychowanicy, bo pragnęła, aby sobie raz kogoś znalazła do serca, a wiedziała jak to było trudném.
Do serca panny Marceliny iść było potrzeba przez głowę. Fantazya u niéj brała górę nad uczuciem i zastępowała je...
Wawrowska widziała, że dotąd zajęcie Stanisławem rosło, ale wcale nie ręczyła jeszcze za przyszłość. Doświadczenie ją uczyło, że wychowanka łatwo się zrażała. W istocie sama może Marcelina nie wiedziała dotąd, czy kochała Korczaka czy nie, czy to była fantazya, czy przywiązanie. Były dnie, gdy marzyła o nim i wmawiała w siebie, że bez niego żyć i być szczęśliwą nie potrafi, ale po nich czasem przychodziło powątpiewanie... Wydawał się jéj za łagodnym, za posłusznym, za mało samoistnym.
Myśl ta, że Korczak mógł miéć matkę tak prostą kobietę, iż się z nią ukrywać musiał i światu jéj pokazać nie mógł, oblała ją zimną wodą.
Walczyła z sobą jeszcze, ale nie mogła zrozumiéć stosunku, jakiby się zrodził z takiego położenia... Stanisław stracił w jéj oczach. Wydawał się jéj mniéj przyzwoitym jakimś, nadto., pospolitym i maleńkim.
Sama natychmiast musiała się przyznać przed sobą, iż chyba nie kochała go tak bardzo, gdy wiadomość o matce mogła ją tak ostudzić.
— Zatém — westchnęła zadumana — zatém tylko więcéj jednym w życiu zawodem! rozczarowanie i znowu tęsknice i nudy! Życie zaczęło nabierać dla mnie zajęcia... Cóż daléj? pan Henryk Obdorski!
Uśmiechnęła się ironicznie.
Goście na wieczór schodzić się zaczęli; za każdém drzwi otwarciem niecierpliwie wyglądała Marcelina Korczaka, który być miał na pewno.
Po raz pierwszy się tak opóźnił.
P. Salezy, który odgadywał oczekiwanie, to zabawiał ją, to delikatnie sobie żartował. Było już w końcu tak późno, iż się spodziewać Stanisława nie mogła gospodyni.
Domyślała się, że niezdrów mógł być, albo coś przeszkodziło.
— Ręczę za Korczaka, że chyba force majeure mogło go powstrzymać od przyjścia do pani. Coś nadzwyczajnego zajść musiało...
— Że nie chory — dodał garbus — to wiem, bo go z rana widziałem przechodzącego i w bardzo wesołém usposobieniu.
Pozostała zagadką niebytność Stanisława, a że Marcelina właśnie dnia tego potrzebowała widzieć go i mówić z nim — uczuła jakby urazę, pogniewała się, nie pojmowała, co mogło przeważyć nad — widzenie się i spotkanie z nią! Ona przecie czyniła pewną ofiarę, przychodząc dla niego na te wieczory — a on, on śmiał raz jeden chybić i nie stawać się. choćby na chwilę, aby mieć szczęście spojrzeć w jéj oczy.