— Zlękła się ciebie, nie nawykła do ludzi — odparła Wawrowska — i zmieniła rozmowę.
Korczakowa do domu jeszcze powróciwszy, po doznaném wrażeniu, nie mogła przyjść do siebie. Nie spowiadała się z niego synowi. Było ono smutne. Ta nadzieja śmieszna, jaką dotąd miała, że syna ożeni z Marceliną, — zupełnie ją teraz opuściła.
Ogromna przestrzeń, jaka dzieliła biednego Stasia od arystokratycznego zjawiska tego — teraz dopiero dała się jéj uczuć. Widziała, że to było niemożliwém, że syn jéj musiałby zostać tam sługą chyba... a tego nie chciała dla niego.
Zgryzła się tém biedna i spłakała téj nocy. Taką sobie nie wyobrażała Marceliny, ani żony syna nie chciała mieć do niéj podobną. Stanisławowi nie powiedziała o tém, lecz w kilka dni późniéj — napomykać zaczęła, że powinien był sobie poszukać skromniejszéj jakiéjś panienki średniego stanu. Korczak oświadczył matce otwarcie, że się żenić wcale nie myślał.
— Dla czego? — spytała.
— Sam się z tego wytłómaczyć nie potrafię, — nie mam ochoty. Tak jak jestem dziś — dobrze mi, nie pragnę zmiany żadnéj.
— Moje dziecko, na starość starym kawalerem pozostać... wielkie sieroctwo. Bez rodziny nie ma życia.
— Mam matkę! — odparł, całując ją Staś wesoło.
Na tém się skończyło.
W kilka tygodni po powrocie hrabianki wieczorem zastukał do drzwi Stasia pan Salezy, którego z daleka tylko widywał.
Przychodził na zwiady.
— No, Marcelina przyjechała — rzekł — Obdorski ją wyswobodził, wziąwszy okup... — otwarte szranki.
— Na rycerzach nie zabraknie — odparł Korczak. O niektórych już nawet słyszałem.
— Ja o nikim nie wiem — rzekł garbus — a o tém przekonany jestem, że — panna, nie zważając na nic, kogo sobie wybierze sama, temu rękę poda. Cóż pan na to?
— Nic — odpowiedział Staś.
— Jakto nic — przecież jawném jest i oczywistém, że Marcelina pana Stanisława wyróżniała i była dla niego bardzo — życzliwą. Dla czego nie chcesz z tego korzystać.
Korczak spojrzał mu w oczy.
— Żartujesz pan chyba — rzekł — bo nie możesz nie widzieć tego, co nas dzieli. Nigdy w świecie nie mógłbym się ośmielić starać o pannę Marcelinę. Mogę się w niej kochać... ale żenić!!!
— Nie rozumiem — zawołał garbus.
— Nie może być, ażebyś nie obrachował, coby mnie czekało w tym najszczęśliwszym razie — począł Stanisław. — Ubogi byłbym upokorzonym zawsze... i smutnéj zależności, która mężowi nie przystała. Najgorętsza miłość, czemu nie zaprzeczysz, z czasem
Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.