Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
III.

Dubińce były rezydencyą pańską, ale dopiéro w końcu XVIII w. tak urządzoną i przyozdobioną, jak ją objął książę Sołomerecki. Matka jego, z domu księżniczka R-ówna, miała wspólne niemal wszystkim pięknym daniom wyższego świata w tym czasie zamiłowanie ogrodu, „namiętność przyozdabiania siedlisk wiejskich“. Było to modą: przypomniéć sobie trzeba opis Powązek i wielu innych rezydencyi pańskich, w téj epoce u nas powstałych. Wysadzano się na „dzikie promenady“, na kunsztowne wodospady, wodotryski, świeżo murowane ruiny, świątynie, kioski, altany, ołtarze i kamienie z napisami. Ksiądz Biskup Warmiński chorował téż na to miłośnictwo, które go wiele kosztowało, ale, oprócz posągów i altan, pilno chodził około sadu i cieplarni, bo lubił dobre owoce.
Księżna Sołomerecka, znalazłszy w Duhińcach położenie piękne i nadające się do założenia rezydencyi, któréj sąsiedztwo Horochowa dodawało wartości, zbudowała tu pałacyk w smaku XVIII wieku. Z lasku przyległego stworzyła ogród, i musiało to być coś na swój czas wcale pięknego, gdyż ludzie się z daleka oglądać zjeżdżali to dzieło najlepszego gustu, a jeden z poetów nawet je opiewał.
Książę Leon objął utwór matki, nie przywiązując wielkiéj wartości do tego, co ona ceniła najwyżéj, — ogród został zaniedbany i zapuszczony. Kamienie mchem porastały, porozwalały się ołtarze, pogniły altany. Znaczna część parku zupełnie była zdziczałą. W pałacyku zaś zachowano wszystko, co świadczyło o dawnym dostatku i smaku, Książę Leon przerobił go sobie na bardzo wygodną rezydencyą.
Lubił on wszystko, co tylko życie mogło uprzyjemnić: dobrą kuchnią, piwnicę zaopatrzoną, wszelkie przysmaki i wygódki.
Tracąc tysiące na zabawki, w pałacu to tylko przerobił, co do nich posługiwać mogło, nowego mało co nabywał i zostawił mu jego charakter wybitny XVIII w. Miał gdzie przyjmować wesołych towarzyszów, wyprawiać polowania, które służyły za pretext do uczt i biesiad, wydawać wieczorki i zgrywać się na nich, bo graczem był namiętnym.
Pomimo ruiny, którą i on sam, i Gryżda, przyśpieszali conjunctis viribus, stał o to mocno Sołomerecki, aby ona nie była jawną i nie zdradzała się w domu, chociaż tajemnicą nie była dla nikogo.
Porcelany więc, sreberka, niektóre kosztowności, pozostały do zgonu jego nietkniętemi.
Pałacyk o jedném piąterku wielki nie był. Cały parter zajmowały bawialne i jadalne pokoje, na górze były mieszkalne i gościnne. Inne zabudowania w Duhińcach tém się tylko odznaczały, że je stawiano tak, aby frontami w pejzażu ogólnym stanowiły ozdoby jego. Nie była z téj reguły wyjętą ani stajnia, ani śpichrze i stodoły.
Co się działo po-za gotyckiemi, greckiemi i fantazyjnemi czołami i przyczółkami tych gmachów, nie odpowiadało wcale fizyognomii, z jaką się prezentowały. Były to dekoracye.
Gryżda miał wcale ładny dworek na uboczu, ale ten późniéj został postawiony.
Po śmierci Sołomercekiego, natychmiast wszystko, staraniem troskliwego plenipotenta, opieczętowano, chociaż zakrytego skarbu nigdzie nikt nie mógł się spodziewać.
Długi były ogromne i najrozmaitszéj natury, wszystkie lichwiarskie, opiewające na różne imiona, lecz teraz już poprzelewane na Gryżdę.
Utrzymywał on, iż nawet sprzedaż dosyć cennych ruchomości nie pokryje należności.
Znamy już trochę tego człowieka z opowiadania Księdza Piszczały: sławnym był ze swego cynizmu i chłodu, lecz to, co o nim opowiadano, miary jego nie dawało jeszcze. Była to istota, jakich mało, natury wyjątkowéj; uczucie wstydu, zupełnie jéj nieznane, zastępował cynizm obrzydliwy, po diogenesowsku, wyrozumowany.
Mały, ospowaty, brzydki, w ubraniu niejako zdradzał charakter: był rażąco zaniedbany i brudny.
Nie unosił się i nie gniewał nigdy, zupełnie tak krajał ludzi, jak nóż, któremu jest wszystko jedno, czy rznie drzewo, czy mięso, byle się nie wyszczerbił.
Obrachował się tak ze swemi, uczciwie przygotowanemi, interesami, Gryżda, że przybycie Maurycego już go zastać miało na wyłomie. Znając zresztą ludzi, a oddawna studyując syna Księcia Leona, wiedział bardzo dobrze, iż do walki z nim nie przyjdzie. Co ludzie na niego mówić mieli, o to nie dbał wcale.