Lecz, człowiek praktyczny, dla którego dróg zakazanych nie było, wziął się zaraz po cichu do roboty, aby, choć późno, Gryżdzie przeszkodzić i szkodzić.
W dzień Św. Ignacego nie znajdował się Kostek u Sędzinéj; był za małą figurką, aby się tam wcisnąć, i nie starał się więcéj miéć znaczenia, niż mu nadawały jego zajęcia.
Była w tém rachuba, bo, bez ceremonii z nim obchodząc się, więcéj go używano.
Sędzina téż zapomniała o nim, i mało go znała. Jemu nie wypadało jéj się na rzucać.
Gdy, powróciwszy, dowiedział się o tém, co zaszło z Dubincami na korzyść Gryżdy, Kostek ręce załamał.
— Mnie tu nie było! — krzyknął, — skorzystał Psiawiara, ale jeszcze „hoc!“ niech nie woła, bo nie przeskoczył. Zobaczymy licytacyą, a utrzyma się, no, to będą przetargi, znajdą się zapomniane formalności.
Pobiegł do akt i pilnie przejrzał wszystko.
Miał jednak do czynienia z człowiekiem, który, prawnikiem nie będąc, obdarzony był instynktem wielkim i ostrożnym był nadzwyczajnie. Kostek za to znał wszystkie środki, małe i wielkie, do wyślizgnięcia się z najmocniéj zadzierzgniętego węzła.
Przybycie jego do miasteczka Gryżda uczuł natychmiast. Kostek, sam się trzymając na uboczu, szeptał urzędnikom:
— Tu jest coś do zrobienia, niech bestya płaci.
Takich różnych luk i zaplątanych kawałków wyszukawszy tyle, aby trochę przebieg sprawy zahamować, Kostek tymczasem przemyślał nad tém, jakby albo Dubińce wyrwać Gryżdzie, lub przynajmniéj zmusić go do przepłacenia.
Psiawiara domyślał się już, zkąd szły owe niespodziane trudności. Nie lubił jeździć do miasta sam, narażać siebie i kieszeń swoję, dom porzucać, ale na nikogo się nie mógł spuścić.
Rad nie rad tedy, musiał dnia jednego zaprządz kazać, z córką się pożegnał, która teraz trzymała się z daleka, i ruszył rankiem chłodnym do miasta, snując w głowie, co-by począć wypadało, aby Kostka rozzbroić.
Nie bał się może, ale niecierpliwiły go przeszkody i zwłoki.
Dobiwszy się do celu, każda chwila, oddzielająca od niego, wiekiem się zdaje.
Ksiądz Dziekan Piszczała, powracając od kogoś z odwiedzin pieszo, w rynku się spotkał z Gryżdą.
Ten także piechotą, o kijku, w wyszarzanéj surducinie, zapiętéj na wszystkie guziki, w starym, zżółkłym kapeluszu słomkowym, śpieszył do jakiéjś kancelaryi.