Milczenie trwało długo. Ksiądz Piszczała wahał się, bo sam był niepewnym odpowiedzi. Żal mu było dziewczęcia, a buntu przeciwko ojcu lekkomyślnie radzie nie mógł, ani pochwalać.
Zaczął ją ogólnemi uspokajać słowy; Romana wspomniała o wprowadzeniu Garlińskiéj do Dubiniec, opowiedziała o swym wstręcie do zamieszkania w pałacu. Mówiła rozgorączkowana.
— Nie potrafię ci poradzić, dziecko moje — rzekł naostatek Dziekan — radził-bym cierpliwość i powrót do domu, a widzę, że jest w tém może niebezpiezpieczeństwo. Nie śpiesz przynajmniéj z postanowieniem.
— Wybrałam się już w podróż — odpowiedziała dziewczyna, łzy ocierając. — Znam dosyć dobrze muzykę, mogę dawać lekcye rysunków i języków. Dostanę miejsce na pensyi.
Dziekan milczał, zjęty politowaniem.
Niewiadomo jakby się to skończyło, gdyby traf, który w życiu ludzkiém gra rolę niepospolitą, nie sprowadził właśnie w téj chwili Sędzinéj-Kozaka.
Wpadła w swoim zwykłym stroju, umyślnie, dowiedziawszy się, że tu zastanie Romanę, którą po wyznaniu Fiszera poznać była ciekawą. Zaledwie się przywitawszy z Dziekanem, obróciła się do niéj.
— A! jakże pragnęłam was poznać! — zawołała. — Proszę, niech mnie ksiądz Dziekan zarekomenduje, że jestem niezgorszą kobieciną, choć mnie Kozakiem nazywają.
— Pani Sędzina Brodzka! — odezwał się ksiądz Piszczała.
Romana wiele o jéj excentryczności słyszała. Natychmiast się do niéj przysiadła Sędzina.
Dziekan był zakłopotany, nie chcąc wydawać zwierzonéj sobie tajemnicy. Jednakże, na-wpół ją biorąc, odezwał się, że panna Gryźdówna była w drodze do Warszawy, (co długo tajemnicą być nie mogło), gdyż nieporozumienia z ojcem życie w Dubińcach czyniły jéj przykrém.
Boleśnie dotknęło z razu Romanę to zwierzenie Dziekana, ale Sędzina zapłaciła jéj za rumieniec, uściskiem serdecznym.
— Pocóż do Warszawy? — zapytała żywo.
— Ponieważ ksiądz Dziekan mnie zdradził — zawołała Romana — nie będę się taiła z tém, że chcę sama sobie pracą starczyć; będę lekcye dawała. Położenie guwernantki w prywatnym domu jest przykre — dodała — nie przyjęła-bym go, ale nauczycielki...
Sędzina pochwyciła ją za oba ramiona obcesowo.
— Ale, jak Boga kocham, jak z nieba mi spadłaś! Ja mam pięć dziewcząt, do których mi na gwałt nauczycielki potrzeba. Dam co zechcesz. Jedź do mnie. Co się masz włóczyć po świecie sama jedna? Niech Dziekan zaświadczy za mną, że ci będzie, jak u Boga za piecem. Sprobuj zresztą.
I napastliwie ściskać ją zaczęła.
— Księże Dziekanie, na ratunek... proszę. Ja ją porywam do Białego Ostrowu. Ręcz za mnie, żem gorączka, ale serce mam poczciwe.
Gryżdówna sama nie wiedziała, co ma odpowiedziéć, ale oprzéć się nie umiała. Los jéj oszczędzał przykrości i niebezpieczeństw podróży, na którą i kasę miała szczupłą. Wzdragała się jeszcze, ale Kozak nalegał, całował, pieścił, prosił, i — był jéj od piérwszego wejrzenia sympatycznym.
Wielkie zachodziły różnice w charakterach, wykształceniu, temperamentach dwóch kobiet tych, lecz zarazem harmonizowały one z sobą.
Romana się jeszcze namyślała, gdy Sędzina despotycznie, po swojemu, już wybiegła, jéj pakunek niewielki rozkazując włożyć do swojego powoziku.
— Jeżeli ci się u mnie nie podoba[1]— rzekła w końcu — wszakże ja cię nie biorę w niewolę... pojedziesz do Warszawy. Tymczasem spocznij u mnie, pomyśl... będziesz blizko domu.
- ↑ Wydaje się, że zamiast nie podoba winno być nie spodoba.