Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Romana się nie opierała.
Bryczce kazano odjechać do Dubiniec, nie mówiąc, co się z panienką stało, ale woźnica widział powozik Sędzinéj.
Gryżda chodził wzburzony dzień cały, nie mogąc na miejscu usiedziéć; Garlińska go próżno zabawiać chciała. Romany jak nie było, tak nie było.
Gdy, podpiwszy sobie po drodze, woźnica z próżną nejtyczanką zajechał przed stajnią, Gryżda wybiegł, zapominając się, że ludzie stali dokoła.
— Co się stało z panienką? — krzyknął.
— A ja nie wiem — odparł przybyły. — Zajechała panna na probostwo do księdza Piszczały. Potém przyjechała Sędzina z Białego-Ostrowu — no, i wyszedł człowiek, zabrał tłumoczek, a mnie kazali jechać do domu.
Służba, która niecierpiała Gryżdy, patrzyła na niego, niemal ciesząc się wściekłością, którą napróżno starał się ukrywać. Dać się tak na pośmiewisko ludziom nie chcąc, zawrócił się do dworku, wpadł do pokoju i, obiema rękoma twarz zakrywszy, pozostał tak chwilę.
Garlińska przestraszyła się.
— Co się stało? — zapytała.
— Co? co się stało? — To, co się codzień dzieje; czego się każdy powinien spodziewać... wypieściłem wroga! dziecko własne powstaje przeciw mnie. Córka moja dom rodzicielski opuściła!
Porwał się z siedzenia z zajadłością, którą natychmiast pohamował.
— A no... dobrze — rzekł, śmiejąc się dziko. — Nie chce ona mnie, ja się bez niéj obejdę. Bardzo dobrze! doskonale! Głupi kto kocha i przywiązuje się. Koniec zawsze taki, zdrada.
I drzwiami trzasnąwszy, wybiegł z pokoju, a Garlińska dobyła wódki kolońskiéj z woreczka.

VIII.

Nazajutrz, jak błyskawica, przebiegła po okolicy wiadomość, któréj z początku wierzyć nie chciano: Gryżdówna porzuciła ojca! Gryżdówna schroniła się do Sędzinéj!
Dodawano, fałszywie to sobie tłómacząc, że powodem było zamierzone ożenienie Gryżdy z wdową Garlińska. Pozór w istocie usprawiedliwiał plotkę, bo wdowa była w Dubińcach, a przyjazd jéj wygnał Romanę z domu.
Jeden Fiszer tylko rozumiał to inaczéj, bo był wtajemniczony.
Panna Romana stała się na jakiś czas bohaterką, o któréj wszyscy mówili z uwielbieniem. Każdy ciekawym był ją widziéć.
Z ożenienia z Garlińska śmiano się szyderczo, biorąc je na seryo.
Drugiego i trzeciego dnia goście płynęli do Białego Ostrowu nieustannie, ciekawi Gryżdzianki, ale ta się nie pokazywała.
Sędzina z troskliwością wielką natychmiast jéj urządziła śliczne dwa pokoiki na piąterku od ogrodu i z rubasznością swą, otwartością a dobrocią, potrafiła sobie serce jéj pozyskać.
— Bierz mnie tak, jak jestem, — powiedziała na wstępie Romanie. — Nazywaj mnie Kozakiem, mam męzki charakter i wychowanie odebrałam przy ojcu nie kobiece. Klnę i łaję czasem grubo, prawdę rżnę nie obwijając, ale... jak kogo kocham, serce mam dobre.
Choć jéj saméj wiele brakło, Sędzina poznała się na Romanie, jéj wychowaniu i przymiotach umysłu, ale dla niéj gruntem był charakter.
Nauczanie dziewcząt było tylko pozorem do opanowania Gryźdównéj, gdyż w istocie nie potrzebowały one tak wysoko wykształconéj nauczycielki. Brodzka wytłómaczyła się, że to musi być odłożone na późniéj.
Romana pozostała zupełnie swobodną; wstręt jéj do ukazywania się ciekawym gościom zrozumiała Brodzka i po prostu wypędzała ich.
Tylko drugiego dnia przybyły Fiszer został przypuszczony do widzenia się z panną Romaną.
— Niestety, — rzekła, rękę mu podając i smutnie się uśmiechając — widzisz pan, jak słabą jest kobieta: zamiast walczyć, ociekłam z pola bitwy.
Fiszer ofiarował się jéj, jeżeliby mu to poleciła, jechać do ojca i postarać się przynajmniéj o to, aby fortepian i książki, na których brak uskarżała się, pozwolił jéj zabrać.
Gryżdówna nie zgodziła się na to.
— Była by to słabość z méj strony i dzieciństwo — odezwała się — wolę być pozbawioną wszystkiego, niż okazać się tak dotkniętą stratą małą, gdy największa boleść, strata ojca, mnie uciska! Oddaj mi pan ojca, jakim ja go miéć pragnę...
Nie pojechał więc doktor do Dubiniec, i nie zjawił się tam teraz nikt z kondolencyą. Gryżda rad się był pozbyć Garlińskiéj, ale ta jakoś wyjeżdżać nie chciała.
Napróżno jéj tłómaczył, że, nie mając w domu córki, nie potrzebował jéj do towarzystwa, a pałacu teraz nie pilno mu było meblować.
Skończyło się to jednak małą pożyczką pieniężną i zaprzężeniem do koczyka, który odwiózł wdowę do jéj dworku w miasteczku.
Wszyscy nieprzyjaciele Gryżdy tryumfowali, cieszyli się, śmieli z niego i ciekawi byli, co on teraz pocznie.
W istocie on sam nie wiedział długo, co ma z sobą uczynić. Gniewał się na Romanę; cel życia jego był chybiony: Został sam jeden, wzgardzony i odrzucony przez wszystkich, z dostatkami, z któremi nie wiedział, co robić.
Czuł się zwichniętym.
W takim stanie przygnębienia zastał go przybyły nie rychło Palczyński stary. Oczewiście teraz już o wydaniu córki za jego syna mowy nie było, bo wieść chodziła, że ją ojciec wydziedziczy; ale ex-Marszalek umiał każdy skład okoliczności wyzyskać, miał teraz plan inny.
Z twarzą posępną powitał Gryżdę w ganku i wszedł z nim do pokoju.
— Przybywam jako przyjaciel — rzekł — z serdeczną kondolencyą. Kochany Gryżdo, cóż się to stało! O czasy, o obyczaje! Otóż-to wychowanie teraźniejsze. Ja zawsze powiadam, że kobiet wysoko wykształcać nie należy, bo im się zaraz w głowie zawraca.
Milczał Gryżda, usta gryząc.
Siedli, Ex-Marszałek, długą jeszcze z podobnego tematu perorę wygłosiwszy, do milczącego gospodarza odezwał się nagle:
— Mój panie Zenonie, otrząśnij się tylko z tego przygnębienia. Co u licha! Sześćdziesięciu lat nie masz. Żeń się.
Wyraz ten, który z naciskiem i powagą wyrzekł Palczyński, był brzemienny następstwami.
Z razu Gryżda syknął:
— Co znowu! ja!
— A, jak mi Bóg miły! Jesteś zawiędły, ale krzepki. Masz majątek pański, o żonę nie będzie ci trudno.
Tu Palczyński począł wymownie dowodzić, popierając się przykładami, iż podobne małżeństwa bywały bardzo szczęśliwe, gdyż niewiast młodość trwa krótko.
— Rozumie się — dodał, — powinieneś sobie dobrać kobietę młodą, ale nie do zbytku, w tym wieku, w którym się wszystek wdzięk rozwija.
Pan Zenon jakoś rady téj nie brał do serca. Myśl podobna mu nigdy nie przyszła, a w istocie był to najlepszy sposób pomszczenia się nad Romaną.
Ex-Marszałek nie miał zamiaru wzięcia szturmem twierdzy, była to próba. Rzucił myśl i odjechał.
Utkwiła ona w Gryżdzie.
— Dla czego-bym się nie miał ożenić? — począł mówić sobie nazajutrz. — Myśl nie głupia. Żenią się ludzie w moim wieku.
Sceptycyzm i niewiara w ludzi odradzały wprawdzie, lecz Gryżda powiedział sobie, że żonę potrafi utrzymać. Oswoił się z wolna z tém, nie przyznając sam może przed sobą, że... gotów był zrobić to głupstwo. Tak je nazywał.
W istocie straszną próżnią czuł w sobie. O pojednaniu i ustępstwach córce ani myślał, bo natury i przekonań wyrzec się nie mógł.
Pieniądze robić dla posiadania ich, nie zaspokajało. Był chciwym i skąpym, ale przez całe życie nosił się z tém, że uzyska siłę jakąś i będzie jéj używał. Tymczasem nie było jéj jak użyć.
Wzgardą odpychali go wszyscy, potrzeba było chyba wynieść się gdzieś, zmienić atmosferę, szukać ludzi innych, rozpoczynać życie nowe.
Na to czuł się za starym.
Palczyński, wielki człowiek do małych rzeczy, bardzo prostych używając środków do rozwiązywania zadań trudnych, przybył raz drugi.
— A co? namyśliłeś się? — rzekł. — Słowo daję, żem ci radził, jak bratu. Żeń się... żeń się.
Gryżda, po krótkiéj rozprawie, sam nie wiedział, jak się mu wymknęło:
— Gdzież? z kim?
— Słuchaj-że — zakrzyczał Palczyński — weź mnie za swata. Dam ci żonę, co się zowie ładną, nie starą, no i nawet z posażkiem. Nie wiele tam tego jest, no, ale i to się przyda. Powiadam ci, jak łani, lat trzydzieści, sam wiek. Łagodna, dobra, gospodyni jakich szukać.
Gryżda zapatrzył się, zasłuchał i przebąknął;
— Któż taki?
— Rodzona siostrzenica moja — zaśmiał się Palczyński. — Bąkiewiczówna. Benisia.
Ponieważ pan Zenon nie zaprotestował, ex-Marszałek pośpiesznie ciągnął daléj:
— Kupić nie kupić, potargować można. Rozumie się, że nikt o tém wiedziéć nie powinien. Przyjedź do mnie na obiadek. Benisia się znajdzie, zobaczysz ją. Podoba ci się, ja w tém, trudności żadnéj nie będzie, pójdzie jak z płatka.
Zręczny Palczyński, pomimo wymówek i ociągania się Gryżdy, czuł, że go już miał w garści.
Zaprosił gwałtem na obiad.
Gryżda się już nic opierał, był wzięty.
Słówko o pannie Benignie.
Wizerunek jéj, skreślony przez wuja, co do powierzchowności zgadzał się z oryginałem; co do metryki, trochę się mylił; co do przymiotów, nieco ciemne strony złagodził.
Panna Benigna była w istocie gospodarną, pracowitą, ale samowolną i całe życie marzyła tylko o błyszczeniu na wielkim świecie.
Nie wyszedłszy za mąż, bo zawsze za wysoko sięgała, bawiła się teraz gospodarstwem u matki, i plotkami, które złośliwe jéj usteczka roznosiły z upiększeniami.
Czynna, ruchawa, potrzebująca się ciągle czémś gorąco zajmować, była postrachem sąsiadów. Trzydzieści kilka lat przeżywszy na świecie, nie mając do niego szczęścia, mściła się na nim zjadliwością wielką. Widziała go z najgorszéj strony, lecz w potrzebie umiała być samą uprzejmością i łagodnością.
Obawiano się jéj powszechnie.
Gryżda, jako żyw, nie słyszał o niéj, nie znał i nie wiedział, czy żyła.
Projekt wujaszka przyjęła panna Benigna, całując jego ręce.
Wprawdzie był to — psiawiara, osławiony człowiek, uchodzący za łotra; ale — miał Dubińce...
Panna Benigna mówiła sobie, że go weźmie w kluby i zrobi z niego, co zechce. Stosunkowo była młodą...
Dnia jednego, gdy już u Sędzinéj Romana była spoufalona i jakby domowa, nadjechał Fiszer, który teraz często tu zaglądał.
Gdy panna wyszła, pochylił się do ucha Sędzinie:
— Wie pani nowinę?
— Nie pytaj, ale mów! Cóż takiego?...
— Gryżda się żeni!!
Brodzka skoczyła z kanapy.
— Oszalał, czy co?
— Palczyński go tak uwikłał.
— Z kim?
— Z siostrzenicą jego, Benisią.
Sędzina dobrze ją znała.
— Wiesz — rzekła — to palec Boży! ta kobieta zapłaci mu za wszystko... Dobrał sobie...
Fiszer ruszył ramionami.
— Niéma wątpliwości, że robi to, aby pomścić się na córce...
Zatajono przed Romaną wiadomość, zresztą jeszcze niezbyt pewną.
Z Gryżdą odbywał się proces jakiś osobliwy,