— Ty to wiész najlepiéj — począł Dziekan. — Z jéj uczuciem, delikatniejszém od twojego, widok tego pałacu, który się jéj zdaje przywłaszczonym...
Gryżda ze złością ręką zamachnął.
— Niech ich licho porwie z pałacem i Dubińcami, — zawołał — mam ich już do syta. Gdyby mi pieniądze oddano, zrzekł-bym się ich dzisiaj.
— Wiész, że to być nie może, mój panie Zenonie — dodał Dziekan — a uderz się w piersi: te twoje pieniądze, czy prawnie ci się należą? czy wszystkie są nabyte tak, abyś... mógł się z nich jawnie wytłómaczyć?
— Prawnie mi nic zarzucić nie można — powtórzył Gryżda.
Westchnął ksiądz Piszczała, a gospodarz prędko podchwycił:
— Czy myślisz, księże Dziekanie, że ona-by mogła powrócić do mnie?
— Nie wątpię o tém — pośpieszył ksiądz Piszczała z odpowiedzią — ale pamiętaj, żeś ojcem, że ona jest młodą i że, choćby zawiniła przeciwko tobie, i ty nie jesteś bez grzechu.
Gryżda począł żywym krokiem biegać po pokoju.
Sama myśl ta, że mógł-by odzyskać córkę, że ona-by tu z sobą życie wniosła, dziwnie go poruszyła. Z Romaną wchodziły znów wszystkie utracone nadzieje.
Po krótkiém milczeniu, zwrócił się Gryżda do Dziekana:
— Powinniście Wy to zrobić, mój ojcze, aby mi ona wróciła.
— Mógł-bym się o to starać, ale pod pewnemi warunkami.
— Naprzykład?
— Żadnych wyrzutów, przebaczenie.
— Tak, ale ona się ze mną obchodziła w ten sposób... Jestem ojcem; to było nie do zniesienia...
— A ty jak się obchodziłeś nieraz z ludźmi? Wzięła temperament po tobie.
Przerwano rozmowę, nadszedł ktoś, zwróciła się inaczéj.
Na odjezdném ksiądz Piszczała już nie nalegał, chciał zostawić czas Gryżdzie do rozwagi, on sam pochwycił go za ręce i począł szeptać:
— Zrób to, aby Romana wróciła!
— Zobaczymy.
Przygotowane więc było pojednanie, i przewidziéć łatwo się dawało, iż ono przyjdzie do skutku.
Sędzina wcale się tém nie cieszyła.
— Dziewczyna przepadnie przy takim ojcu! — powtarzała, bolejąc i skarżąc się przed wszystkimi.
Za pierwszą bytnością Sołomereckiego, nie mogła obawy swéj przed nim utaić.
— Wystaw sobie, mój Książę — rzekła: — Piérwszy raz w życiu zła jestem na Dziekana. Nastaje na to, aby Romana powróciła do ojca, i pewna jestem, że na swojém postawi.
Rzucił się, niemal oburzony, Sołomerecki.
— To nie może być!
— Przynajmniéj być nie powinno — dodała Brodzka. — Dla mnie będzie to wielka strata. W krótkim czasie nawykłam i przywiązałam się do niéj. Dom mi się mój długo będzie pustką wydawał.
Sołomerecki nie mógł przyznać się do tego, ale pomyślał, że i jemu bardzo panny Romany zabraknie, a szukać jéj w Dubińcach będzie niepodobieństwem.
— Dziekan, — mówiła daléj Sędzina, — gdy raz sobie co powié i weźmie do serca, ni ustąpi, aż do skutku doprowadzi. Zdaje mu się, że Romana jest jedyną istotą, mogącą wpłynąć na Gryżdę i... naprawić go! W tém kochany nasz ksiądz Ignacy łudzi się, bo Gryżdy się nie przerabiają, ale z nim o tém dysputować nie można. Dziewczyna padnie ofiarą.
— Bardzo mi jéj żal — odezwał się ze współczuciem Sołomerecki. — Widując ją w domu pani, rozmawiając często, mogłem ocenić pannę Romanę i dziwię się przymiotom umysłu, które w niéj odkrywam.
— Umysł umysłem, — zawołała Brodzka — zapewne, że i to coś warto, ale charakter, serce szlachetne i poczciwe uczucia, wielka prostota i szczerość są do podziwienia. Nigdy w świecie nie przypuszczałam, abym się ja mogła zakochać w córce Gryżdy, a jeśli mi ją odbiorą, złą będę okrutnie.
Sołomerecki siedział zadumany.
Nigdy może lepiéj nie oceniał towarzystwa Gryżdówny, jak teraz, gdy je miał utracić. Weszła ona właśnie, gdy to mówili, z bardzo wyraźnym cieniem smutku na twarzy; przywitała Księcia, usiadła, a Sędzina wyszła z pokoju.
Drażliwego przedmiotu Maurycy wcale nie chciał poruszać, zapytując ją o powrót do Dubiniec. Widząc smutniejszą, niż zwykle, starał się rozerwać, ale mu się to nie udawało. Rozmowa, na różne przedmioty z kolei przeskakując, urywała się. Parę razy spojrzeli na siebie, smutek był w oczach obojga, i one mówiły o tém, o czém usta milczéć musiały.
Głosy dziewcząt, wychowanic Sędzinéj, dochodzące z sąsiedniego pokoju, dały Sołomereckiemu powód do mówienia o niéj, jéj dobrych uczynkach i całém życiu, tak excentryczném a pełném zasług. Gorąco wyraził się z wielkiém dla niéj uwielbieniem.
— Ja najzupełniéj Księciu wtóruję — dodała Romana, — patrzę na to jéj życie z blizka i codzień się bardziéj przywiązuję. Serce złote. A! jak mi boleśnie było-by się z nią rozstać! — dodała mimowolnie i, zaraz się postrzegłszy, iż niepotrzebnie się to jéj wyrwało, umilkła.
Sołomerecki podchwycił.
— Alboż się to stać może?
Gryżdówna podniosła główkę i spojrzała mu w oczy.
— Tak, — rzekła — jest to prawie nieuchronném. Być może i zapewne się stanie.
— Ja także będę wiele czuł na tém, — odezwał się Sołomerecki, — bo towarzystwo pani było dla mnie więcéj niż miłém, stało się potrzebą.
Zarumieniła się mocno dzieweczka.
— Bardzo to pochlebném jest dla mnie, — odpowiedziała, — ale Książę pozwoli, abym tego inaczéj, jak za prostą grzeczność, nie wzięła.
— Mylisz się pani, — przerwał Sołomerecki — to nie jest wcale komplement, ale szczere wyznanie tego, co czuję. Zabraknie mi wielce tych naszych rozmów, w których mogłem z nią o tém rozprawiać, o czém tu z nikim już nie potrafię.
— Jakżebym ja na to odpowiedziéć powinna? — uśmiechnęła się smutnie Romana. — Dla mnie strata stokroć będzie większą.
Skłonił się Maurycy.
— Lecz — dodał — ja nie przypuszczam i nie wierzę, abyś pani Sędzinę mogła osierocić.
— Wszystko nieprzyjemne zawsze potrzeba przypuszczać — odpowiedziała Romana — bo w życiu ludzkiém ono się najłatwiéj sprawdza.
Powróciła Sędzina i przyniosła z sobą przedmiot nowy. Była podrażnioną i gniewną, a miała to w charakterze, iż oburzona, nie uspokoiła się, aż tego, co ją drażniło, nie usunęła i po swojemu nie rozwiązała. Przedmiotem jéj gniewu na teraz była jedna z dziewcząt, mająca matkę w miasteczku, którą dosyć często odwiedzała.
Panna Walerya (Walusia), starsza od innych wychowanic Sędzinéj, żywa, roztropna, ładna bardzo, była jéj ulubienicą.
Brodzka niespodzianie się dowiedziała właśnie z podchwyconego w książce od nabożeństwa liściku, że Walusia temu niegodziwemu bałamutowi, znanemu z płochości Kostkowi, dała się wplątać w romansik.
— Przy piérszém spotkaniu — zawołała rękami wywijając — niech się pan Kostek ma na baczności, bo go tak złaję i wytrę mu kapitułę, że całe życie popamięta.
Zaledwie dokończyła tę groźbę, gdy w progu ukazał się obwiniony. Sędzina się zaperzyła i zaczerwieniła; Romana, nie chcąc być świadkiem sceny nieuniknionéj, wysunęła się do drugiego pokoju. Sołomerecki chciał się pożegnać, ale go zatrzymała, poszedł więc za Romaną.
Tymczasem Kostek, któremu na odwadze nie zbywało, zbliżał się nieustraszony ku Brodzkiéj, mierzącéj go oczyma piorunującemi.
— Pani Sędzina dobrodziejka — począł.
— Jak Waćpan śmiész i masz czoło — krzyknęła gospodyni, cofając się — po téj nikczemnéj, podłéj intrydze, którą śmiałeś zawiązać z moją wychowanicą, jeszcze mi się stawiać na oczy?
— Właśnie dla wytlómaczenia się tu przybywam — odparł niezmieszany wcale Kostek. — Proszę mnie posłuchać.
Brodka wstrząsnęła się, splunęła, założyła ręce na piersiach po napoleońsku — i milczała.
— Panna Walerya ma matkę — dodał Kostek. — Ja żadnego potajemnego z nią stosunku nie miałem, wiedziała o nim matka. Panna Walerya mi się podobała, kocham ją i proszę o jéj rękę.
Podniósł głowę do góry. Milczenie trwało chwilę, Brodzka go mierzyła oczyma.
— I Acanu się zdaje — odrzekla — że ponieważ Walusia nie ma nic prócz matki mrącéj z głodu, któréj ja daję ordynaryą, robisz jéj wielką łaskę, racząc się ofiarować na męża? Ale znany jesteś, jako stary bałamut; uczynisz ją nieszczęśliwą.
— Gdyby pani Sędzina posłuchać mnie raczyła...
Brodzka znacznie była ostygła, rozzbroił ją Kostek. Nie lubiła swatać i małżeństw kojarzyć, ale, gdy się raz składały same, pomagała chętnie do nich.
— Mów-że bez objeżdzek — wtrąciła — a nie kłam.
— Pani Sędzinie wiadomém być musi, że mam staruszkę matkę, którą kocham bardzo — mówił Kostek. — Ja ciągle na dyszlu, moja kochana matusia sama jedna, sługi — Boże odpuść, na nic się spuścić nie można. Potrzebuję kogoś, co-by mi mój skarb pielęgnował i żonę biorę więcéj może dla staruszki, niż dla siebie.
Rozśmiała się mimowoli Brodzka.
— A! ty adwokacie, wyparzona gębo! — krzyknęła — co ty mi chcesz oczy zamalować swoją macierzyńską miłością.
Złagodniała jednakże.
— No, to żeń się — odparła — ale pamiętaj, że ja Walusi jestem opiekunką, a będziesz złym mężem dla niéj, to ze mną do czynienia! rozumiesz?
Kostek przystąpił do pocałowania ręki wesoło.
— Niech pani Sędzina wybaczy — rzekł — i uważa mnie za sługę swojego. Ludzie o Kostku różnie mówić mogą, ale podłości mu nie zarzucą.
Złagodniała Brodzka, natychmiast kazała przywołać Walusię do swojego pokoju i poprowadziła z sobą do niéj Kostka. W czasie téj sceny, która niespodzianie szybko się zakończyła, panna Romana i Sołomerecki znajdowali się w drugim pokoju sami, i gdy po wyjściu Sędzinéj powrócili do salonu, na twarzach obojga widać było jeszcze ożywionéj snadź bardzo rozmowy odblask. Romana wesołą się zdawała, Sołomerecki swobodniejszym.
Po chwili Kostek z Sędziną powrócił do salonu, i musiała go tu prosić siedziéć, uprzedziwszy, żeby przy córce Gryżdy nie wyrwało mu się co przeciwko niemu.
Samouczek, wychowany sam przez siebie, Kostek był niezmiernie zdolny i zręczny, w każdém więc towarzystwie, choćby mu nie mógł dotrzymać, umiał się tak znaleźć, iż się na śmiech nie naraził. Wesół był przy tém i dowcipny, ale złośliwy.
Piérwszy raz mając zręczność zbliżyć się do Sołomereckiego, pragnął z tego korzystać i, zaprezentowawszy się, szepnął, jak bardzo oddawna pragnął poznać go i, gdyby można, stać mu się użytecznym.
Maurycy podziękował. Romana, znając Kostka z odgłosu, że był ojca jéj nieprzyjacielem zajadłym, wyszła, nie chcąc być narażoną na poznajomienie się z nim.
To natychmiast Kostkowi rozwiązało usta. Sołomerecki, ciekawy tego nowego typu domorosłego, pozostał. Sędzina, zbywszy się troski i gniewu za Walusię, była w najlepszym humorze. Kostek ją bawił.
— Przecieżeś, choć późno, przyszedł do rozumu — powiedziała po chwili. — Dawno ci się było potrzeba ożenić, a nie płocho zabawiać i bałamucić.
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/48
Ta strona została skorygowana.