— Słowo daję pani Sędzinie, czasu nie miałem; — rzekł Kostek — jestem tym nieszczęśliwym chodatajem, którego rwą i on się rozrywać musi na wszystkie strony. Musiałem się naprzód kawałka chleba dorabiać, a że nie naśladowałem Gryżdy i jak pijawka nie umiałem się do nikogo przyczepić, wysilałem, nim się kawałeczka chleba doczekałem.
Na wspomnienie Gryżdy, Sołomerecki zmarszczył się i odwrócił.
— Daj Acan pokój Gryżdzie — rzekła Sędzina. — Każdy za swoje grzechy powinien pokutować, a Acan téż masz ich dosyć.
— Tylko mi żadnego szelmowstwa nikt nie zarzuci — przerwał Kostek. — Moja dobra, kochana matka wychowała mnie inaczéj. Widzi pani Sędzina, że nawet na pieniądze nie gonię, kiedy się żenię z ubogą panienką, choć trafiały mi się inne partye.
— Walusia Acanu więcéj niż posag przyniesie — wtrąciła Sędzina. — Ale słyszałam, żeś i o pannę Benignę się starał — dodała z uśmieszkiem.
— Tak, temu lat dziesięć — zawołał Kostek — bo ja zawiędłych gruszek nie lubię.
— A rozerwałeś małżeństwo niedawno.
— Przypadkiem, Bóg widzi, przypadkiem — westchnął Kostek. — Gdybym był mógł przewidziéć, że taką przysługę wyrządzę nieprzyjacielowi, nigdyby tam noga moja nie postała. Com go zgubić chciał, uratowałem!
Śmiała się Sędzina, Sołomerecki wstał i przechadzał się po pokoju.
— Dzięki Bogu — dodała gospodyni po chwili — zwolna się wszyscy grzesznicy jawni nawracają. Acan się nareszcie żenisz, a Gryżda z córką się ma pojednać i mamy nadzieję, że ona go na dobrą drogę poprowadzi.
Kostek się rozśmiał.
— Miałby oddać Dubińce? — zawołał.
W tém Maurycy, posłyszawszy rozmowę, stanął przed nim.
— Za pozwoleniem — rzekł. — Co do Dubiniec, ja téż głos mieć powinienem. Obwiniają wszyscy Gryżdę, i niewątpliwie serca i szlachetnych uczuć mu brak, ale w sprawie Dubiniec, przyznać muszę, iż daleko mniéj może winien jest, niż się wydaje. Ojciec mój odziedziczył majątek odłużony, nie miał ani możności, ani umiejętności oczyszczenia go. Ja byłem z dawna do straty téj przygotowanym, i — co się tycze mnie, nie obwiniam Gryżdy, chyba o brak delikatności, a téj się ja i nikt po nim spodziewać nie mógł.
— Jest to wspaniałomyślność ze strony księcia, brać go w obronę, — rzekł Kostek — ale cały świat go potępia.
Maurycy wziął za kapelusz i, nie chcąc już przedłużać rozmowy, pożegnał się i odjechał; Kostek, zaproszony na podwieczorek, do którego i Walusia miała wyjść, pozostał. Starając się przypodobać gospodyni, wysypał, jak z rogu obfitości, tysiące nowinek drobnych, drastycznych, śmiesznych, z których Brodzka była dosyć rada.
— Samo z siebie — rzekł ku końcowi rozmowy — że teraz, gdy mam szczęście z domu pani dobrodziejki brać za żonę jéj wychowanicę, pani mnie zaszczyci zaufaniem i mianuje swoim plenipotentem. Będę jéj służył dla samego honoru nazywania się jéj sługą.
— A ja pochlebców nie lubię — przerwała Sędzina — daj więc sobie i mnie pokój z komplementami.
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/49
Ta strona została skorygowana.