Twarzyczka godną była tego pielęgnowania, gdyż typ jéj słowiański, pełen był właściwego ludom północnym wdzięku. Niebieskie duże oczy jakby we łzach pływały, usta miały wyraz słodkiego smutku.
Romana z ciekawością przypatrywała mu się, a nieśmiało poczęta rozmowa zdawała się obiecywać, że do téj miłéj powierzchowności pan Teodor łączy wychowanie i ogładę niepospolitą. Instynkt jednak powiadał jéj, że to jest tylko bardzo ładna i zakochana w sobie laleczka. Pochwyciła go zaraz w piérwszych chwilach na śmieszném spozieraniu w zwierciadła i szukania w nich siebie samego.
Ale zawsze był to młodzieniec, z którym przyjemnie godzinę czasu spędzić było można.
Wkrótce téż panna Romana się dowiedziała, że był rozmiłowanym w muzyce, uczniem Dobrzyńskiego, i zapewne wirtuozem na fortepianie, jak ona, bo napomknął zręcznie o bardzo trudnych kompozycyach, nad któremi palce łamał.
Muzyka była dla niéj tak wielką życia przyjemnością, takiém zajęciem i umiłowaniem, że natychmiast rozmowa o niéj zbliżyła ich do siebie. Teodor mówił o tém, jako znawca, i czy powtarzał słyszane, czy z siebie to brał, miał pojęcie tego, o czém z wielkim zapałem się rozgadywał.
Przy stole Romana także trochę więcéj mówiła, niż zwykle, i musiała przyznać swemu gościowi, że umiał się znaléźć bardzo przyzwoicie. Tylko on i ona niemal zmienione grali role: on więcéj niewieścią, ona bardziéj męzką.
Ojciec bacznie słuchał i śledził rozmowę ich i był dosyć ożywiony dnia tego.
Ponieważ fortepian Romany stał z nią razem we dworku, a ona chciała koniecznie posłyszeć grę pana Teodora, towarzystwo całe przeniosło się z czarną kawą na ganeczek jego, a Romana wprowadziła gościa do swojego mieszkania i poprosiła, ażeby zagrał.
On nawzajem chciał ją posłyszéć. Po krótkich ceremonialnych drożeniach się, Teodor dał się uprosić i począł od ułomka z piérwszego koncertu Chopina, który odegrał bardzo wdzięcznie, z wprawą wielką, ale nie nadając mu żadnego charakteru, świadczącego o władzy tłómaczenia mistrzów i pojęciu ich samoistném. Pan Teodor był znakomitym wykonawcą, nie można było zaprzeczyć temu; ale Romana nie tylko mu nie ustępowała, lecz, przy równéj biegłości, więcéj duszy i ducha wlewała w to, co wykonywała.
Muzyka zajęła tu godzin parę, przerwanych rozmową o niéj. Ożywiło to Gryżdównę, zabawiło ją, i gdy Radzca z synem wstał, aby się pożegnać, pan Teodor był już na stopie dobréj znajomości z panną.
Po odjeździe gości, Gryżda miał tyle taktu i przebiegłości, że się nie spytał natarczywie, jak jéj podobał się Teodor, nie mówił o nim i nawiasowo tylko wspominał, że syn zapewne jakiś czas na wsi przy ojcu zabawi.
Romana téż nie miała ochoty mówić o nim.
Po piérwszych tych odwiedzinach wkrótce nastąpiły drugie.
Młodzieniec zawsze był jak najstaranniéj utrefiony, w rękawiczkach nieposzlakowanych, w bucikach lakierowanych, ze szpilką przepyszną w chustce, z chusteczką batystową, woniejący z lekka najmodniejszemi perfumami Atkinsona, choć go było wyrysować do dziennika mód. Romanę, która sama tak pieszczono się stroić nie lubiła, to staranie o siebie zalotne raziło w mężczyźnie, jako śmieszność.
Zresztą pan Teodor był łagodnym, nieco bojaźliwym, i dosyć miłym człowiekiem, usiłującym się przypodobać wszystkim, grzecznym do przesady.
Były to właśnie przymioty, których stary Gryżda wymagał od przyszłego zięcia, i widać już było, że bardzo sobie życzył, aby piękna laleczka córce się podobała. Nie mówił jednak o tém, nie chcąc psuć tego, co, zdaniem jego, tak się szczęśliwie rozwijać obiecywało.
Za trzecią bytnością, grali parę godzin na cztery ręce i szło to bardzo dobrze. Panna była wesołą, Teodor ożywiony. Nie miał on do zabawienia wprawdzie nic nad to, co pochwycił i przywiózł z sobą ze stolicy, własnemi myślami się nie odznaczał; lecz to, co pobrał od drugich, umiał zużytkować doskonale.
Jawném było, że syn pana Radzcy ma zamiary. Romana się tego domyśliła od pierwszych odwiedzin, a bardzo prędko Teodor zaczął rzucać słówka dwuznaczne, wzdychać, wpatrywać się łzawemi, niebieskiemi oczyma w pannę, która wzroku unikała i, wedle wszelkich reguł a tradycyi, okazywał, że się ma zakochać, że jest zakochany śmiertelnie.
Wykonanie tego zadania czyniło mu honor, gdyż nic zarzucić nie było można prowadzeniu romansu, prócz, że wszystkie jego zwroty panna mogła przewidziéć z góry. Oryginalności brakło, naśladowanie było doskonałe.
Westchnienia, uśmiechy, aluzye, były przedziwnie umieszczane na tle, które jak najwybitniejszemi je czyniło.
Złośliwéj Romanie wydawało się to dosyć zabawném, ale żal jéj było młodzieńca, który pracował tak nadaremnie. Śmiała się w duszy.
Teodor zdawał się ani przypuszczać, ażeby cały trud został stracony.
Jednego wieczora, po odjeździe pana Radzcy z synem, gdy Romana miała mu dać dobranoc, ojciec ją zatrzymał w ganku.
— No... pomówmyż, jak ci się pan Teodor podoba? — zapytał.
— Chłopak bardzo przystojny, bardzo muzykalny, na parę godzin w salonie wielce miły, ale... zero — odpowiedziała Romana. — Jak ojciec, który tak ludzi zna, pytać się mnie o to może?
Poruszyła ramionami.
— Pytam się o to — odparł, zmieniając ton Gryżda i poczynając mówić bardzo seryo, — bo życzę sobie pana Teodora za zięcia, a tobie za męża, i... zapowiadam, że musisz pójść za niego.
Było to tak kategorycznie i ostro wypowiedziane, że Romana drgnęła cała, bo despotycznego nakazu natura jéj znieść nie mogła. Nie chciała zbyt szorstko odpowiadać ojcu i dlatego, ukąsiwszy się za język, starała się zdobyć na zimnych słów kilka.
— Ojcze, znasz mnie, — przebąknęła, jestem posłuszną do ostatecznéj granicy, ale gdzie chodzi o los mój, o moję swobodę, i szczęście...
— Jesteś dzieckiem rozpuszczoném i samowolném, — rzekł Gryżda — ja lepiéj o tém sądzić mogę, co w przyszłości szczęście ci zapewni, i powiadam ci nieodwołalnie: musisz wyjść za niego.
To rzekłszy i obawiając się odpowiedzi, Gryżda wstał i odszedł. Córka usiadła w ganku zadumana. Znowu horyzont się zachmurzał, zapowiadała walka uparta. Zdało się jéj jednak, że najłatwiéj będzie pozbyć się jéj i pana Teodora, przy piérwszéj sposobności dając mu grzeczną, ale stanowczą odprawę.
Był to chłopak nadto dobrze wychowany, nadto łagodny, ażeby chciał iść przebojem.
Nie długo potrzebowała czekać na spełnienie tego, co zamierzyła. Pan Teodor nazajutrz przyjechał.
Nadzwyczaj był nadskakujący, miły i Romana bez trudności go mogła naprowadzić na oświadczenie się formalne.
Wysłuchała go cierpliwie, przebierając palcami, z głową spuszczoną; podniosła potém oczy i odezwała się głosem spokojnym;
— Wdzięczną panu jestem za tę sympatyą, którą okazujesz dla mnie. Ja także z przyjemnością widywałam go w naszym domu i cenię towarzystwo jego; ale... tego wszystkiego za mało, aby się wiązać na zawsze. Serce moje nie ma w tém udziału, a ja ręki bez niego nie oddam nikomu. Przyjmij pan przyjaźń moję, a o czém inném ani marz nawet, bo to jest wprost niepodobieństwém.
Teodor zarumienił się i zmieszał.
— Pani jesteś okrutną — odezwał się — niech mi panna Romana choć na przyszłość nie odbiera nadziei. Proszę, błagam...
— Próżno-bym go zwodziła — rzekła Gryżdówna, wstając. — Chcecz pan? zagrajmy na cztery ręce Hummla i nie mówmy o tém więcéj.
Teodor, zmieszany ciągle, pobiegł nut szukać, siadł grać, ale, pomimo wprawy, mylił się ciągle. Romana była zupełnie spokojną.
Goście odjechali.
Nazajutrz sam Radca przybył rano do Dubiniec, miał długą rozmowę z Gryżda i odjechał. Wprost od niego przyszedł pan Zenon do córki, nasrożony i blady.
— Dałaś wczoraj odprawę panu Teodorowi — rzekł gniewnie — pomimo mojéj woli i przestrogi, ale ja ani chcę o tém wiedziéć, i zapowiedziałem Radzcy, ażeby wcale na to syn jego nie zważał. Musisz wyjść za niego.
— Ojciec wié bardzo dobrze, iż żadna siła w świecie złamać mnie nie może. Powiedziałam raz: nie mogę i nie wyjdę. W ogóle do małżeństwa nie mam najmniejszéj ochoty.
— Chcesz czekać na Sołomereckiego może? — wtrącił ironicznie Gryżda. — Otóż ja zapowiadam stanowczo, że gdyby on nawet w istocie chciał się żenić z tobą, o czém wątpię, ja na to nie zezwolę.
Przypuszczenie to chłodną i spokojną córkę wprawiło w rozdrażnienie nadzwyczajne. Rzuciła na fortepian nuty, które trzymała w ręku i wyszła, nie mówiąc słowa.
Gryżda pozostał chwilę, namyślił się i powrócił do pałacu.
Przez kilka dni o Bolkach słychać nie było. Nadjechali zaproszeni na podwieczorek. Romana kazała powiedzieć, że jest chorą i nie wyszła.
Gryżda prawie z nią nie mówił, ona unikała ojca, położenie znowu stawało się do nie zniesienia dla obojga.
Bolkowie od czasu do czasu zjawiali się w Dubińcach, a że Romana zawsze chorą być nie chciała, wychodziła do nich, jak wprzódy.
Pan Teodor na nowo starał się przypodobać, ukrywając w sobie upokorzenie i przykrość, jakiéj doznawał. Parę razy usiłował rozmowę naprowadzić na nieszczęśliwy stan rozbolałego serca. Romana zbyła go żartami.
Jednego dnia powiedziała mu wręcz, że sentymentalność i jéj objawy są dla niéj obrzydliwemi.
Ile razy Bolk rozpoczynał swe czułości, zwracała go na muzykę i broniła się nią.
Jakiś czas trwało tak, a Gryżda milczał... ale niecierpliwość w nim rosła. Co miał z córką poradzić, nie wiedział sam. Znał ją, był przekonanym, że musem nic nie wymoże na niéj. Zmienił taktykę... Stał się czułym, troskliwym o los jéj, o przyszłość, rozprawiać począł o warunkach małżeństwa, o kojarzeniu charakterów, o nieodzownéj potrzebie łączenia zer, jakiém był pan Teodor, z cyframi, jaką była Romana.
Wszystko to córce nie trafiało do przekonania.
Skończyło się na tém, iż Gryżda oznajmił, jako z Radzcą się ułożył już o wydanie córki za jego syna, a ten zgodził się na zwłokę, dopóki-by Romana nie zmieniła przekonania i nie poznała lepiéj pana Teodora.
W ciągu tego przykrego przejścia natarczywych starań Bolków, mało kto bywał w Dubińcaeh, oprócz nich. Poskarżyć się nawet nie miała przed kim panna Romana. Pisać do Sędzinéj nie śmiała, bo wiedziała, że ojciec wcale tajemnicy listów nie szanował.
Szczęściem nadjechał raz Dziekan, gdy Gryżda był w polu, i Romana przyjęła go z nadzwyczajną radością, wyciągając rączki ku niemu.
— Ojcze! ratuj.
Ksiądz Piszczała już wiedział, słyszał i domyślał się wszystkiego. Tym razem opór córki nie wydał mu się grzesznym; obiecał mówić z Gryżdą.
— Nie wiele mam nadziei, ażebym go mógł nawrócić — rzekł z westchnieniem — ale sprobuję.
W rozmowie dowiedziała się razem Romana
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/56
Ta strona została skorygowana.