nawiasowo, że Sołomereckiemu bardzo się wiodło nieszczęśliwie na Zalesiu. Grad mu wybił wszystko w polu, a że zboże asekurowane nie było, strata niepowetowana. Sędzina chciała ją przyjąć na siebie, Sołomerecki się nie zgadzał.
Dziekan przebąkiwał już, że dla księcia należało się starać o jakieś inne, na wielką skalę zatrudnienie, ale gdzie? u kogo? przy czém...
W sąsiedztwie bogaty bankier warszawski zakładał cukrownią, o któréj dyrekcyą starano się dla Sołomereckiego. Tymczasem, wedle powieści księdza Piszczały, po babce krewni księcia, R...owie, dowiedziawszy się o tém, wystosowali do niego list, w najboleśniejszych wyrazach czyniący mu wyrzuty, iż wstyd im robił, rzucając się na drogę, urodzeniu jego i nazwisku niewłaściwą. Domagali się od niego, aby, wszystko porzuciwszy, przybył do nich na rezydencyą, obiecując mu bogate ożenienie i protekcyą.
Sołomerecki grzecznie podziękował za dobre ich chęci.
Plotki o tém, przez Moroczkę zapewne rozsiewane, krążyły po sąsiedztwie. Romana się zasmuciła niemi. Los biednego Sołomereckiego żywo ją obchodził. Dziekan jednak zapewniał, że książę bynajmniéj męztwa nie stracił, nie zwątpił o sobie i pogodném czołem przyjmował, co go dotykało.
Gdy Gryżda nadjechał, Ksiądz Piszczała udał się do pałacu.
— Panie Zenonie — rzekł do niego — nie od córki waszéj, ale zewsząd dochodzą mnie wieści, że ułożyłeś dla niéj małżeństwo z Bolkiem.
— Tak jest, tak jest — potwierdził Gryżda.
— Ale ona go sobie nie życzy.
— To co? — odparł Zenon — bo głupia. Dawałem jéj właśnie człowieka miękkiego, z którego ona, jak z wosku, ulepi, co zechce. Wszystkie warunki ma. Nie jest bez majątku, przystojny, dobrze wychowany. Czegoż ona chce więcéj u licha! Ja żadnych romansów nie rozumiem. Zechce się bałamucić, wyszedłszy za mąż, Bóg z nią! z takim mężem nie będzie miała trudności.
Zmarszczył się Dziekan.
— Panie Zenonie! — zawołał.
— Ja nie obwijam nic w bawełnę — rzekł Gryżda — pozytywistą jestem. Na świecie się tak dzieje i dziać musi. U mnie wszystko wchodzi w rachunek.
Machnął ręką.
— Ksiądz Dziekan powinieneś jéj to wmówić, aby mi była posłuszną — dodał. — Ja na swojém postawię.
— Ciekawym, jak?
— To moja rzecz — rzekł sucho Gryżda. — Takiego męża dla niéj nie znajdę. Zdaje mi się, że w czasie pobytu u Sędzinéj zawróciła sobie głowę Sołomereckim, a na to gołe książątko ja nigdy w święcie nie pozwolę.
— Ale on ani myśli o tém! Oszalałeś, czy co? oburzył się Dziekan — ona tém mniéj. Jest dumną i wié, że to małżeństwo niemożliwe.
— Ale romans zawiązany! — dodał Gryżda.
— To potwarz! to fałsz! — zawołał ksiądz Piszczała. — Jak możesz co podobnego przypuszczać.
— Na pewnéj podstawie — odparł Gryżda.
Posprzeczawszy się tak, umilkli.
Dziekan, dawszy mu ochłonąć, rozpoczął mówić do serca, do jego miłości dla dziecka.
— Nie godzi się zmuszać, — rzekł poważnie — a przy charakterze Romany przymus jest niepodobieństwem. Znękasz ją, zatrujesz życie sobie, doprowadzasz znowu do jakiéjś katastrofy... Zlituj się nad sobą i nad nią.
Gryżda ani chciał słuchać.
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/57
Ta strona została skorygowana.