od Moroczki i Natana, że Sołomerecki był pod względem finansowym w położeniu najprzykrzejszém. Winien był już Natanowi, dłużny był Sędzinie, na piérwsze potrzeby gospodarskie i domowo grosza brakło.
Przyjąć go od nikogo nie obciął Sołomerecki i znowu sprzedaż części kosztowniejszych ruchomości była podobno postanowioną.
Romana, słuchając, ręce łamała.
— Zdaje się, że koniec końcem, — mówił doktor, — Sołomerecki, choć pod bardzo uiekorzystnemi warunkami, będzie musiał przyjąć jakaś służbę. Nie wzdraga się on jéj wcale, ale i to go nie wyswobodzi zupełnie, bo strat na Zalesiu tak łatwo powetować nie będzie mógł. Sędzina ani chce słyszéć o tém, aby jéj miał płacić, nie nagli; ale on sam czuje się do tego obowiązanym.
W piérwszych miesiącach po powrocie Romany do ojca, gdy Gryżda jeszcze był cały wylany dla niéj, otrzymała od niego w podarunku kosztowny naszyjnik, którego nigdy potém nie tknęła, podejrzewając, iż pochodzenie jego nie było zupełnie czystém. Był to klejnot, który stary Sołomerecki otrzymał po żonie, i z lekkomyślnością zwykłą, w chwili jakiéjś fantazyi, któréj potrzebował dogodzić, naprzód zastawił, potém sprzedał.
Gryżda złakomił się na ten sznur brylantów, przewidując, że wartość jego daleko jest wyższa, niż cena, jaką książę położył; z pomocą żyda jubilera, nabył go potajemnie i dał córce.
Była to jéj własność.
Romana, dotknięta mocno nieszczęściem Sołomereckiego, wpadła na myśl ratowania go z pomocą doktora. Nie zastanawiała się nad tém, jak trudno być miało Sołomereckiemu narzucić pożyczkę, któréj od nikogo nie przyjmował.
W piérwszéj chwili rozgorączkowania, ścisnęła rękę Fiszerowi i zaklęła go, aby naszyjnik sprzedał potajemnie, a starał się w jakikolwiek sposób wartość jego Sołomereckiemu przez kogoś, sama nie wiedziała jak, wręczyć, tak, aby się pochodzenia nie domyślał.
Fiszer przewidywał trudności, wahał się, ale zaklęciom jéj oprzéć nie umiał. Narzuciła mu naszyjnik gwałtem.
— Ojciec mój przyczynił się do ich upadku — powiedziała otwarcie, — ja chce choć w części to wynagrodzić. Błagam pana, postaraj się o to, użyj pośrednictwa Sędzinéj... kogo chcesz.
Fiszer myślał o Natanie. Zmuszony, choć bardzo niechętnie, przyjął naszyjnik. Gryżdówna zapewniła go, iż od ojca słyszała o kilku tysiącach rubli, które za klejnot ten zapłacił.
Doktor, wyjechawszy dopiéro z Dubiniec i ostygłszy, pomiarkował, jak trudnéj podjął się rzeczy. Sam nie umiał sobie poradzić, wprost więc udał się do Natana. Wiedział, że mu się zwierzyć było można, i jak był życzliwym Sołomereckiemu.
Stary żyd wysłuchał opowiadania ze zdumieniem i radością. Chętnie ofiarował pomoc swoję.
Spieniężenie naszyjnika w większém mieście było dość łatwém, ale jak Sołomereckiemu zaofiarować sumę? Tu była największa trudność.
Ani doktor, ani Natan ni wiedzieli sposobu. Tymczasem żyd się zajął sprzedażą brylantów.
W Zalesiu szło rzeczywiście jak najgorzéj. Los i ludzie się na to składali.
Z nieustraszoném męztwem walczył Maurycy przeciw przeznaczeniu, ale znajdował się wśród stosunków tak sobie obcych i nowych, że się o nie ciągle rozbijać musiał.
Rodzina, uwiadomiona o tém, zgorszona, nalegała coraz natarczywiéj, ażeby, zamiast spuszczać się na własne siły, jéj się oddał.
Książęta R. wysłali umyślnie kuzyna swego, aby żywém słowem starał się przekonać Sołomereckiego, iż był na drodze fałszywéj i niezmierny wstyd im i przykrość tém wyrządzał. Ofiarowano mu dom, protekcyą; zapewniano, iż w krótkim czasie znajdzie się bogata dziedziczka...
Maurycy przyjął te natarczywe namowy z grzecznością, ale stanowczo odepchnął je.
— Kochany hrabio — rzekł do przybyłego pośrednika, — od dzieciństwa się przygotowywałem do tego, co mnie spotka, i postanowiłem własnym siłom być winnym podźwigniecie się, jeżeli ono możliwe. Probuję pracować w kraju; nie znajdę tu drogi i środków, mam zamiar udać się do Ameryki, do Chili, do Brazylii... tam, gdzie techników potrzebują. Wybrnę z tego, nie zaprzęgając się w jarzmo małżeńskie, które jest najtwardszém z jarzem, gdy je wkłada interes i rachuba.
Hrabia, wysłany w misyi téj, i Sołomerecki, stali na tak przeciwnych krańcach przekonań, że, po kilku dniach sporów, rozpraw, namów, prośb, pośrednik zrozpaczony odjechać musiał z niczém.
Sołomerecki, niezmożony, pracował i przemyślał tylko, jak zwycięży to, co mu na drodze stawało, obchodząc się bez łask i upakarzających ofiar.
Natan tymczasem zajmował się sprzedażą powierzonego sobie naszyjnika, pojechał do gubernialnego miasta, znalazł kupca, wytargował cenę bardzo stosunkowo wysoką i przywiózł przeszło trzy tysiące rubli.
Przemyślny izraelita zarazem znalazł sposób delikatny narzucenia ich Sołomereckiemu. Był w bardzo dobrych stosunkach z przyjacielem niegdyś księcia Leona, hrabią S., mieszkającym w Żytomierzu. Korzystał z bytności tu dla sprzedaży, aby zajść do niego i z nim pomówić o Maurycym.
Hrabia S., który mało co różne życie prowadził od księcia Leona, był teraz sparaliżowanym i nie ruszał się z krzesła. Umysł tylko pozostał w nim przytomny.
Gdy choroba ta zmusiła go do zupełnéj zmiany wesołego i ruchawego żywota, sama hrabina objęła interesa i podżwignęła je znacznie.
Ile razy tak u nas kobiety ratowały upadających i za winy mężów płaciły swém poświęceniem dla nich, zliczyć trudno. Było to niemal zwykłą rzeczy koleją. Trwonił mąż, musiała potém płacić za to staraniem, rozumem i oszczędnością żona.
Hrabia rozpytywał bardzo serdecznie o młodego Sołomereckiego. Natan opowiadał szeroko i długo, nareszcie zakońcył:
— Nieboszczyk książę Leon był pańskim przyjacielem, niech hrabia dziecku jego wyświadczy przysługę, która go nic kosztować nie będzie. Mam dla księcia Maurycego kilka tysięcy rubli, które mu są potrzebne, a on ich od nikogo w święcie nie przyjmie. Hrabia mógł-byś napisać do niego, że byłeś dłużnym ojcu, że suma ta niewielka narosła procentami, że to była należność z gry i że mu ją teraz czujesz się w obowiązku odesłać.
Hrabia z największą ochotą się tego podjął.
— Ale jaki ty jesteś sprytny, nawet do dobrego! — odparł z sarkazmem paralityk — cóż to być musi, gdy chodzi o splatanie figla?
Natan się uśmiechnął.
Rzecz została umówioną, hrabina list pod dyktowaniem napisała, a Natan go zabrał z sobą i, zamiast wracać do miasteczka, wprost do Zalesia pośpieszył.
Maurycy powracał z pola, uznojony, po oględzinach zasiewów na gradobiciu, gdy stary powitał go na progu jego domku. Zobaczywszy go, trochę się zmieszał, bo choć Natan natrętnym nie był, widok jego przypomniał, że mu został dłużnym.
— Powracam z Żytomierza — odezwał się żyd. — Każ pan owsa dać moim koniom, bo są głodne i zmęczone, a ja księciu coś przywożę, z czego będziesz rad pewnie.
Sołomerecki spojrzał pytająco i zdziwiony.
Nic nie mówiąc, Natan dobył kopertę ogromną i wręczył ją Maurycemu, który ją rozerwał, i zobaczywszy naprzód podpis, stał długo w niemém zdziwieniu i niedowierzaniu.
Natan patrzał na niego niespokojny, czy się podstępu nie domyśli.
— Jest to coś tak nadzwyczajnego — odezwał się nareszcie Sołomerecki — iż mi się to cudem wydaje. Wiesz już, o co chodzi?
— Jakże-bym nie wiedział? — rzekł Natan. — Byłem u hrabiego dla własnego interesu. Uprosił mnie, abym list oddał, a tak się cieszył, iż nareszcie dług spłaci. Książę sobie nie może wyobrazić, jak mu to ciężyło. No, ale i on był w bardzo przykrych interesach, teraz go z nich hrabina wyprowadziła.
Nie przypuszczając więc podejścia, Maurycy natychmiast, odżywiony, począł myśléć, jak zużytkuje sumę, którą miał w ręku. Zapytał Natana, czyby nie chciał z niéj należności swéj odebrać; żyd się oburzył i zaklął, że jéj nie potrzebuje.
— Masz książę gospodarskie wydatki konieczne, te najprzód zaspokoić potrzeba — odparł, rękami ukazując, że odpycha, co mu Sołomerecki chciał wsunąć — mój dług niech będzie ostatnim.
W ten sposób, jeżeli nie radykalnie został podźwigniętym Maurycy, przynajmniéj znacznie miał ułatwioną pracę około swego małego gospodarstwa.
Niespodziany ten przypływ był piérwszą pomyślniejszą oznaką, po ciągłych niepowodzeniach. Tegoż dnia nadjechał Moroczko, który często odwiedzał przyjaciela, i w progu zaraz się dowiedział o wypłacie hrabiego.
Znał go dobrze z gubernialnego miasta.
— Masz słuszność, że to cud — rzekł zadumany. — Hrabia, a jeszcze bardziéj hrabina, wcale nie są skłonni do uiszczania się ze starych, zapominanych należności. Gdybyś ty mi tego nie mówił i pieniądze nie leżały na stole, nigdy-bym temu nie uwierzył. Przyznam się, że to mój niewielki dla hrabiego szacunek znacznie podniosło.
Maurycy nie należał do tych ludzi, co się uwodzą zbyt łatwo mrzonkami nadzwyczajnych powodzeń, nie obiecywał więc sobie cudów z tego kapitaliku, który miał w ręku. Ponieważ dzierżawa była upewnioną na lat wiele, musiał natychmiest włożyć to w gospodarstwo, które nieodbicie nakładów potrzebowało.
Mówili o tém z Moroczką, gdy ten się odezwał:
— Ale z Sędziną masz przecie kontrakt i umowę formalną? na piśmie?
— Dotąd nie — odparł Sołomerecki, — nic chce mi się jéj naprzykrzać. Ją wszelkie urzędowe czynności nudzą, a ja tak jestem pewnym jéj słowa, że naglić nie potrzebuję.
Nie nalegał téż Moroczko, który również znał Brodzką z powszechnego o jéj charakterze rozgłosu.
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/59
Ta strona została skorygowana.