— Cóż się stało? — spytał dziekan.
— Zwodzi mnie — rzekł Gryżda — bezwstydna!... Ja dłużéj z nią żyć nie mogę i nie chcę — na pół już mnie zrujnowała... Pieniądze dla niéj plewą, bo ona nigdy na nie pracować nie umiała...
Precz musi iść — ja z nią nie wytrzymam.
— Jest twoją żoną — odezwał się dziekan, — wedle praw bozkich i ludzkich musisz z nią żyć i opuścić jéj nie możesz...
Gryżda się zżymnął.
— Ty mi to radzisz, księże dziekanie, — rzekł — abym patrzał codzień na moję hańbę i w końcu na gruzy tego, co całém życiem zdobywałem.
— Mój panie Zenonie — odparł proboszcz, — muszę ci przypomniéć, że to tylko masz, coś sam sobie zgotował. Są to następstwa twojéj logiki.
Poświęciłeś życie nie wyższemu celowi, ale jednemu zbogaceniu się. Przekonywasz się, że bogactwo samo nie tylko nie przynosi szczęścia, ale jest ciężarem... Dziś nadszedł dla ciebie czas pokuty...
— A! a! — syknął Zenon — z téj beczki, to ja nic nie rozumiem. Pokuta! skrucha! co mi tam... to wszystko są bałamuctwa; ale żem głupi był, to pewno...
— Bądź-że teraz rozumnym — uśmiechając się dodał ks. Piszczała. — Ja ci nic poradzić nie potrafię nad to, co mi moja wiara i przekonania nakazują, a ty nie masz wiary, a przekonania inne. Na nic ci się więc przydać nie mogę, oprócz, że się lituję nad tobą.
— Ja ją wypędzę — przerwał we własnych myślach zatopiony Gryżda. — Won musi iść.
— Gdyby do rozstania się przyszło, — przerwał dziekan, — jakiekolwiekbądź jego pobudki, zawsze musisz jéj zapewnić utrzymanie jako żonie, i to na tę stopę obrachowane, na jakiéj się postawiliście.
Skrzywił się Zenon.
Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/69
Ta strona została skorygowana.