Strona:PL JI Kraszewski Psiawiara.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

Sołomerecki — daję słowo na to. Żenią mnie, to prawda, lecz ja się nie żenię, a gwałtu sobie zadać nie pozwolę.
— Serce przemówi kiedyś — odparła Romana.
— Nie widzę do tego najmniejszego podobieństwa — rzekł Maurycy. — Tymczasem ta nasza przyjaźń tak mi starczy, że nic więcéj nie pragnę.
Romana szła z głową spuszczoną.
— Jest to egoizm z mojéj strony — odezwała się — tak się panu narzucać. Wymawiam to sobie.
— Przepraszam — zaprzeczył Maurycy — jeżeli kto, to ja chyba jestem niepozbytym natrętem; ale są takie związki ducha i myśli, które, raz zadzierzgnięte, nie rozrywają się nigdy. Dlaczegoby w przyjaźni nie miało być istot dla siebie przeznaczonych, tak, jak w poezyi są kochankowie predestynowani? Zmiłuj się pani, gdyby ci kiedy myśl przyszła, z jakiegokolwiek powodu, zrywać ze mną, jeden tylko przyjmuję jako usprawiedliwiony: jeżeli pani znajdziesz człowieka, który ci do szczęścia będzie potrzebnym i lepszym przyjacielem nade mnie.
Romana wzruszona rękę mu podała.
— Lękasz się pani może — dodał Maurycy — aby ta przyjaźń przez ludzi fałszywie nie była tłómaczoną i nie uwłaczała ci.
Rozśmiała się Gryżdówna.
— Ja? bynajmniéj! Sądy ludzkie są mi obojętne; zresztą pewną jestem, że nikomu na myśl nie przyjdzie, aby pan Maurycy mógł sobie wybrać tak biedną, nic nieznaczącą, jak ja, istotę.
Rozmowa, która zapowiadała się jako zakończenie, zmieniła się przeciwnie w tak serdeczną, że Romana przestała myśléć o zrywaniu z Sołomereckim.
— Potrzeba się napawać wonią kwiatków, dopóki nie powiędną — powiedziała sobie, wchodząc do swojego mieszkania — a gdy ich nie stanie, może i życia zabraknąć.
Nie myślmy o jutrze.

VIII.

Zbudzono Romanę w nocy.
Rozalia pobiegła do drzwi, przestraszona dzwonieniem, nie mogąc pojąć, co się stało. Nigdy jeszcze o téj porze nikt się do drzwi nie dobijał.
W progu stał posłaniec zadyszany, powiadając, że go wyprawiono z Bielańskiéj ulicy; stary jakiś pan chory prosił córki, aby do niego przybyła.
Romana ubrała się co najprędzéj, Rozalią wzięła z sobą, posłańcowi dla bezpieczeństwa kazała towarzyszyć, i natychmiast udała się na ulicę Bielańską.
Przelęknioną była, gdyż Gryżda musiał się czuć bardzo źle, powołując ją do siebie.
Na górze zastała starą sługę, drzemiącą spokojnie, która na zapytanie o pana odpowiedziała obojętnym ręki ruchem.
Nad wszelkie spodziewanie Gryżda nie w łóżku był, ale siedział na krześle, starém futerkiem odziany i trzęsący się, jak w febrze.
Zobaczywszy córkę, kazał się jéj nachylić do ucha:
— Kazałem cię zawołać; czuje się chorym, a ja tu nie jestem bezpiecznym. Służąca podejrzana, okrada mnie, ma jakieś konszachty z ludźmi niepewnymi. Boję się.
Mogą mnie zabić, i okraść.
Zostań przy ojcu. Może istotnie... ja nie wiem... jeśli lepiéj nie będzie, poślemy po doktora.
Romana chciała to uczynić natychmiast; Gryżda zaprotestował.
— To może przejść, a doktorowi za wizytę płacić potrzeba. Czekajmy do rana.
— Starą tę sługę podejrzaną — dodała córka — możemy jutro odprawie. Rozalia się podejmie nam usłużyć.
— Dobrze, stara ta struć mnie może — szepnął Gryżda — podpatrzyłem, jak w kuchni z jakimiś ludźmi, dziko wyglądającymi, umawiała się, szeptała. Boję się.
Oni myślą, że ja mam pieniądze. W tém coś jest.
Ledwie go mogła uspokoić córka, zapewniając, że teraz przy niéj i Rozalii niczego się obawiać nie był powinien.
Stary się dał zaprowadzić do łóżka. Gorączka była widoczną, nad ranem posłano po doktora.
Rozalii z domu bankiera, w którym bywała, znajomym był jeden z najsłynniejszych lekarzy; napisała słówko do niego — przybył.
Choroba starego była w tém stadyum rozwijania się wstępnego, w którem żadnéj stanowczéj dyagnozy zrobić nie można; potrzeba było czekać na fenomena stanowcze, charakterystyczne. Gorączka tylko była widoczną i środki właściwe przepisane zostały.
Natychmiast córka zajęła się gospodarstwem ojcowskiém, wraz z Rozalią. Z wielkim trudom, oporem i kosztem pozbyły się staréj służącéj, któréj sam widok Gryżdę niepokoił. Mogła być przywidzeniem z jego strony obawa niebezpieczeństwa, lecz nieład i zaniedbanie oskarżały sługę. Rozalia z wielką gorliwością podejmowała się ją zastąpić, Romana téż była czynną. W niewielkiém mieszkaniu widać było, że Gryżda zupełnie zaniedbał się i żył z dnia na dzień, jak Łazarz, myśląc tylko o swych niefortunnych spekulacyach. Resztki nędznego jadła, chleba zeschłego, niedopitego piwa, podarte papiery, suknie stare, których przeznaczenie zostało zmienione, walały się po wszystkich kątach. W sypialni opieczętowane fanty jakieś, pudełka i rozmaite przedmioty, które widocznie do starego nie należały, dowodziły, że się pokątną lichwą zajmował. Można się było domyślać, jakie prowadził życie, z tych szczątków, które po niém pozostały. Rozalia, z bólem patrząc na to, gdy Gryżda senny leżał w gorączce, zajęła się nieco porządkowaniem, bo jéj doktora wstyd było. W mieszkaniu całém wszędzie coś do czynienia miały obie, tak straszliwie zabrukaném je zastały. A że Gryżda jedzenie sobie kazał przynosić z najbliższéj garkuchni, z najtańszéj, nie było sprzętu, brakło naczyń, aby nawet wody zagrzać. Wszystko musiano kupować, znosić i przysposobić.
Rozalia była do tego jedyną, bo umiała być czynną, a znała już dosyć Warszawę, aby wiedziéć, gdzie czego dostać. Znalazła téż służącą kucharkę, pewną, którą wzięła do pomocy. Romana, nie odwołując się do chorego, wszystek pieniądz, jaki miała zaoszczędzony, przyniosła z sobą i szafowała nim, szczęśliwa, że go w ten sposób użyć może.
Zostawała jedna trudność, że potrzeba było lekcyi nie opuszczać, a ojca pilnować.
Podzielić się musiała Romana i na oboje wystarczyć, mogąc się spuścić na Rozalią, która była niezmordowaną. Własne mieszkanie zamknąwszy i oddawszy pod opiekę gospodarza, piérwszą i drugą noc spędziła Romana na kanapce, z któréj zrywała się ciągle do ojca, leżącego w gorączce. Lekarz przewidywał, iż dosyć skomplikowana i ciężka słabość, któréj wiek chorego nadawał znaczenie wielkie, może się bardzo długo przeciągnąć. Poddawał myśl, aby dla starego postarać się o miejsce w domu zdrowia, jak się wyrażał eufemicznie, to jest po prostu w szpitalu. Wnosząc z tego, na co patrzył, domyślał się ubóztwa.
Romana zaprotestowała.