Strona:PL JI Kraszewski Słomiana wdowa.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

KAPITAN. A! tak! słowo! Pani ufasz w to słowo miodowe, w ten swój urok... w to, że mnie — że ja... Tak! ja to wszystko wiem, rozumiem, odgaduję... A! zostaw mnie, proszę, z moim bólem i miłością, moją. To, coby mi pani powiedziała, rozczarowałoby mnie do reszty... zobojętniałbym, ostygł, a ja się tego lękam... nie chcę, błagam pani...
ADELA (łagodnie). Mój drogi, mój stary przyjacielu...
KAPITAN (chwyta ją za rękę gwałtownie, całuje i chce uciekać) — Bądź zdrowa!
ADELA. Na wszystko, co pan masz w świecie najdroższego, zaklinam pana — posłuchaj mnie...
KAPITAN. A! więc niech się stanie po jéj woli... dobrze — słucham...
ADELA. Trochę cierpliwości, uczyń to dla mnie (na stronie). Jak ja mu to potrafię powiedzieć i — przyznać się do tego!.. (głośno). Panie Mieczysławie... czy pan kiedy w życiu zastanowiłeś się nad tém, co to jest zostać samą jedną, bez rodziny, bez opieki i z tytułem staréj panny...
KAPITAN. Jeżeli w sercu ma się dla kogo odrobinę przywiązania...
ADELA. Ten niewidzialny towarzysz nie zmienia stosunku nieszczęśliwéj, osamotnionéj istoty w pośród ludzi. Pannie w dzisiejszych naszych towarzyskich warunkach brak powagi, brak swobody, brak wszystkiego. Nie jesteśmy jeszcze obyczajem do amerykanów podobni. Wystaw pan sobie położenie moje po śmierci stryja...
KAPITAN. Ale tak! pani masz słuszność zupełną! To położenie było tak bardzo smutne, iż należało w niém koniecznie szukać jakiéjś pociechy, podpory. Właśnie mi to opowiedziała Rabska, iż pani znalazłaś człowieka godnego siebie... pewnie godniejszego odemnie, żeś go pani ukochała, żeś była z nim szczęśliwą, że po nim wdziałaś grubą żałobę... i dotąd go opłakać nie możesz...
ADELA (ze smutnym uśmiechem). A pan wierzysz téj poczciwéj Rabskiéj...
KAPITAN. Jakto? Więc by to miało być małżeństwo tak sobie — bez miłości, bez sympatyi — tak... coś... związek z nudów, dla przyzwoitości zawarty! A, pani! świętokradztwo!!
ADELA. Chciéj mnie posłuchać...
KAPITAN. Zdaje mi się, że już słyszałem, żem się domyślił wszystkiego.
ADELA. Dotąd nie wiesz pan nic — nic! Na wsi nudzili mnie coraz nowi konkurenci, dom mi się stał nieznośnym. Ten ciągły napływ ludzi przybywających z gotową miłością dla mojéj wioski..
KAPITAN. Tak, to byli wiejscy nudziarze, pani więc przeniosłaś co innego.
ADELA (cierpliwie, powoli). Wyjechałam więc do Warszawy. Wszędzie mi jako pannie trudno się było obrócić z tą wieczną małoletnością moją panieńską. Byłam nią skrępowaną. Naówczas, przyszła mi myśl — przyznaję to teraz — nierozważna...
KAPITAN (z ironią). Dla czegoż? i owszem... Myśl była rozsądną, praktyczną... Tak się dzieje pospolicie, że się miłość stara zrzuca jak sukienkę, a wdziewa ciepły szlafroczek... Tak było wygodniéj, lepiéj, rozumniéj — ani słowa!..
ADELA. Właśnie, że postąpiłam nie tak, jak się to zwykle dzieje. Przypominasz sobie zapewne moję przyjaciółkę dobrą, panią Dziewońską, wesołą tę staruszkę, która widząc mnie tak uparcie niechcącą wychodzić za mąż... a tak biedną...
KAPITAN. O! te dobre, serdeczne przyjaciółki! Rozumiem, poczciwa, dobra staruszka, ulitowała się i wyswatała panią....
ADELA (spuszcza oczy). Poradziła mi... wcale niedorzecznie... Skłoniła mnie do tego... że... żebym się uczyniła... słomianą wdową...
KAPITAN. Nie rozumiem...
ADELA. Ja nigdy nie byłam zamężną... Mój mąż nie istniał tylko w naszej imaginacyi... Skomponowałyśmy we dwie... tego nieszczęśliwego Żylskiego, za którego się tak gniewasz na mnie...
KAPITAN (załamując ręce). Jakto? Być­‑że to może? Adelo! pani! Ja jestem najnikczemniejszy z ludzi — ja śmiałem!...

(pada na kolana.)

Przebacz mi!...
ADELA. Mieczysławie... wstań­‑że... oto Rabska nadchodzi...
OCHMISTRZYNI. Pani Dobrodziejko! co chciałam powiedziéć!.. Jezu Nazareński! Cóż to się stało? o dzierżawę na kolanach prosi.
KAPITAN (do Rabskiéj). Jakto? pani mnie nawet nie poznałaś?
OCHMISTRZYNI. Ja?.. nie!.. ale...
SĘDZIA (nadchodząc). Przecież to pan Mieczysław Zegrzda...
OCHMISTRZYNI. A słowo się stało... Proszę ja kogo! ani mi było w głowie! chociaż ciągle się coś ochapiało...
KAPITAN (do Sędziego). Wstydzę się prawdziwie...
ADELA (cicho). Proszę mnie na śmiech nie wystawiać... i milczeć...
KAPITAN (ściskając Sędziego). Jestem najszczęśliwszy z ludzi!
ADELA. Śniadanie stygnie.... proszęż panów na śniadanie!
SĘDZIA. Służymy pani! — (na stronie) — Byłem pewny, że się porozumieją... — (do Ochmistrzyni) — uspokójże się pani, bo dzierżawcy mieć nie będziecie — (cicho) — ale może... gospodarza!..
OCHMISTRZYNI (na ucho Sędziemu). To ten Mieczyś, z którym się oni kochali... Rozumie pan! Konkluzya!...

KONIEC.