modulowanym dziwnie i powtarzał, zwracając się do koła, aby wszyscy go usłyszeć mogli: pięćdziesiąt...
U rejenta ludzie się mieniali, siedzieli, rozpytywali, nachodzili go, ale się od niego o niczem więcej dowiedzieć nie mogli, prócz tych pięćdziesięciu tysięcy...
W całem sąsiedztwie, od chat począwszy do probostw i dworców, nie mówiono o niczem tylko o pannie Stratonice Białozielskiej, którą zaczęto, w braku innego tytułu, zwać Łowczanką, i o jej pięćdziesięciu tysięcach.
Głowy sobie łamali ludzie co to teraz będzie? kogo ona sobie wybierze? za kogo pójdzie? Bo że powinna była wyjść, choćby żałoby donosiwszy przez rok i sześć niedziel, o tem nikt na świecie nie wątpił.
Ci, co dawniej ją najgłośniej przezywali starą panną, teraz zaczynali dowodzić, że żadną miarą Jezusowych lat mieć nie mogła, że nie wyglądała na nie i że najwyżej jeżeli trzydzieści liczyła — a prędzej dwadzieścia dziewięć... Przyznawano jej rozum, takt, wszystkie cnoty...
Ale ci, co wprzódy bardzoby się byli mogli do niej posunąć, teraz miarkowali, że do takiego posagu olbrzymiego bez wyposażenia w imię, w majątek i nadzwyczajne przymioty, porywać się nie było można.
Odryga, który chlubił się tem, iż przeczuł wielkie jej przeznaczenie i świetne losy, także nie śpieszył do Mazanówki, odkładał odwiedziny z dnia na dzień i mówił sobie, że mu nie wypadało za dawne grzeczności szukać tak zaraz zapłaty.
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.