Ręka, na którą pierwszy raz przy kawie zwrócił uwagę, była biała, długawa, kształtów wcale udatnych; widział koniec nóżki ładny, a zasadniczo był przekonany, że ręka z nogą chodzą w parze i gdzie ręka ładna — tam stopa jej odpowiada. Co się tyczy postawy — tej i dawniej nic do zarzucenia nie było, miała giętkość prawie młodzieńczą.
Przytem wszystkiem powagi było wiele wrodzonej, do której parę lekcyj sztuczną miało dodać...
— Zapewne, konkludował, nie powiem, ażeby to była perfekcja jakaś — ale osoba, która nikomu, nigdzie wstydu nie zrobi.
Rachował też na siebie podczaszyc, iż wykształcić ją na swój sposób potrafi.
Czulszego sentymentu, tego, co się miłością nazywa, nie mógł mieć dla niej — zeznawał to wzdychając; czasy, gdy szalał, przeszły bezpowrotnie, lecz nie miał wstrętu... znajdował ją — przyjemną...
Powróciwszy do domu, podczaszyc natychmiast siadł pisać do stryja, aby mu zdać sprawę ze swych odwiedzin, w liście bardzo długim i szczegółowym, psychologiczną analizą upiększonym... Był pewien, iż sukces nieochybny uwieńczy jego staranie — lecz potrzeba było dalej postępować z taktem, z wytrawnością, nie okazując zbytniej natarczywości.
Obiecywał to sobie i stryjowi.
Nazajutrz zajął się wybraniem cebul — i miał ten pomysł szczęśliwy, że z tulipanów wybrał takie, które miały znaczące kognominacje. Karmazynowy amsterdamski zwał się — Amour ardent, — Berger fidè e i t. p...
Była to rzecz mała — lecz podczaszyc uśmiechał się ciesząc, iż tak delikatnie a trafnie tulipanami przemawiał, torując sobie drogę.
W kwestji następnych odwiedzin, rzecz była nie rozstrzygnięta, nie chciał w początkach bardzo spieszyć i powiedział sobie, że progresja wizyt powinna była odpowiadać naturalnemu biegowi uczucia, w początkach słabszemu, nabywającemu sił eundo!
Gdy on powracał tak zadumany do domu, panna Stratonika, po wyjściu jego z salonu, stanęła, zapatrzyła się na drzwi, któremi wyszedł, uśmiechnęła smutnie i ruszyła ramionami. Po chwile[1] lice się jej rozjaśniło i jakby szyderstwo przesunęło się po ustach.
W tych dniach właśnie, długo kazawszy czekać na siebie, przyjechał nareszcie z pierwszą wizytą, poczciwy Odryga; w tym samym kontuszu granatowym, który zwykle brał w odwiedziny i żupaniku ceglastego koloru, do którego pasik jego przypadał...
Wspomnienie podkomorzego, którego kochał, osierocony ten dom czyniło mu bardzo smutnym i, przyszedłszy do pokoju, w którym zastał gospodynię, nie tęgo się spisał, bo — zapłakał.
Panna Stratonika przyjęła go serdecznie... Rozpłakała się też sama, ale rejent wprędce męstwo i siłę odzyskał, zagadał o czemś obojętnem i rozmowa się potoczyła gładko...
Czyniła mu wymówki gosposia.
— Acan dobrodziej, coś mi zawsze dawał dowody życzliwości, jeden teraz, gdym jego rady i konsolacji potrzebować mogła, opuścił mnie. Nie chciałam mu się narzucać... ale mi było przykro...
— Moja dobrodziejko — składając ręce zawołał rejent. — Bóg świadek na tę wymówkę nie zasłużyłem, bom tylko przez delikatność progi te omijał. Przyjaciół teraz masz do zbytku.
— Tak, nowych, ale ja starych moich wolę i dlatego tęskniłam za rejentem.
— Nie mów że tego, pani moja, bo mnie w pychę wbijesz, a pycha to rzecz szatańska...
Począł potem Odryga chwalić z tego pannę Białozielską, że tak sobie przedziwnie radę dać umiała, niczyjej nie potrzebując pomocy.
— Myślisz, mój rejencie, żem ja już wszystkiemu podołała? — rzekła — Gdzie zaś! jeszcze się z tem biję co dalej?
— Ba! — odezwał się Odryga — frasunku z tem mało... Cóż ma być? Znajdzie się uczciwy człowiek...
— Dajże mi pokój! — odparła uśmiechając się — niby to ja nie wiem, że mnie dawno zdekretowano jako starą pannę do niczego, pod piec...
— Uchowaj Boże! — zaprotestował rejent.
— Toście wy jedni chyba byli wyjątkiem — dodała panna.
— Ale nie — skromnie rzekł rejent — było zawsze takich wielu, co przecie na tem co piękne i dobre poznać się umieli.
— Nie mówmy już o tem, ani czas, ni miejsce po temu, mój rejencie — odpowiedziała Białozielska. Widzisz, że w żałobie chodzę i donoszę ją jak po rodzonym ojcu do roku i sześciu niedziel...
Z rozmowy późniejszej dowiedział się rejent o odwiedzinach podczaszyca. Okazał pewne zdumienie.
— Nie masz się czemu dziwić — dodała panna. Nieboszczyk mu pożyczył tysiąc czerwonych złotych na słowo, musiał więc choć z ekskuzą przybyć, bo ich, dotąd nie oddał...
- ↑ Błąd w druku; winno być po chwili lub po chwilce.