Zaproszony na wieczerzę, cały wieczór bardzo mile przegawędziwszy, Odryga pożegnał się z gospodynią i poszedł do gościnnego wyznaczonego mu pokoju, nazajutrz do dnia chcąc w dalszą puścić się drogę. Miał naturalnie rejent na wypadek wszelki, jak każdy u nas jadący w drogę, tłumok, pościel, poduszkę skórzaną i co mu było potrzeba, — ale w gościnnym pokoju znalazł tak wszystko przygotowane, że chyba, jak mówił, ptasiego mleka brakło...
Stała i butelczyna wina na przypadek fantazji jakiej.
— Co to za kobieta! — powtarzał usypiając — co to za głowa, mosanie!
Rano wstawszy, gdy konie kazał zaprzęgać, kawę mu podano i wódkę i przekąskę, bo lubił coś prze trącić przed podróżą... Gospodyni nie zobaczył, chociaż wiedział, że już wstała...
Przysłała tylko, sądząc że do dnia wyruszy, przez ekonoma papiery z prośbą, aby w sprawie, jaką się zajął, dał jej wiedzieć co zrobi.
— Jaśnie panna — dodał ekonom — niby to wyraziła się, że przez posły, z pozwoleniem, wilk nie tyje i najlepiej, żeby pan rejent, gdy co będzie, sam się do Mazanówki pofatygował...
Ekonom śmiał się mówiąc, rad z wytworności stylu swego...
Sprawa była małej wagi... ale nudna...
Po podczaszycu i rejencie podjeżdżali i inni, ale wracali posępni — nikomu się tu nie wiodło. Grzecznie, pięknie, ale zimno się obchodziła z niemi i często gęsto przypominała — starą pannę.
Wszyscy teraz protestowali — jako żywo!!
Podczaszyc wytrzymał parę tygodni — dłużej nie mógł. Wdział tym razem frak cynamonowy, z guzikami koralowemi, do których barwy i szycie kamizelki i inne akcesorja były dobrane. Żabot z koronek ze szczególną gracją wychodził z pod chustki i składał się w wiązki, w fałdy, w snopki, któreby elegantce największej honor czyniły.
Dnia tego płeć miał nawet dosyć świeżą, co nie zawsze się trafiało, gdyż cierpiał na wątrobę, która na cerę oddziaływała.
Przybywszy do Mazanówki — była to już jakaś fatalność w tem — znowu musiał czekać dobry kwadrans, ale zapomniał o tem dyzguście tak go mile przyjęto. Panna była wesołego humoru, poufalsza, widocznie już jej nie tak imponował, nadzwyczaj uprzejma.
Wnet tulipany wyszły na stół i piękne ich nazwiska... Podczaszyc nie mógł wytrzymać i, pełny będąc botaniki, palnął całą lekcję, której p. Białozielska z wielką słuchała uwagą.
Mówiliśmy już, że podczaszyc do drobnostek, ktoremi był zajęty, przywiązywał wielkie znaczenie. Interesa jego, sprawy ważniejsze nudziły go okrutnie, cierpieć ich nie mógł, ale fraszki podnosił do ważności nadzwyczajnej. Chciał sam pokazać, jak się mają sadzić tulipany, jak hiacenty, prosił o podanie co było potrzeba i — z tą gracją, z jaką kosił, posadził cebul parę... po czem oddalił się dla umycia rąk i, widząc, że jego biegłość ogrodnicza należycie tu ocenioną została, obszernie w tym przedmiocie ciekawe opowiadał doświadczenia. Pomimo, że bardzo był sam tem zajęty, bo równie słuchać siebie mówiącego lubił, jak patrzeć na siebie — gdy to było możliwem — nie uszło baczności jego, iż panna była teraz daleko dlań milsza, więcej uprzedzająca... Parę razy zetknął się z jej wejrzeniem, a że we wzroku czytać umiał (był tego pewnym), wyraźne w nim znalazł dowody skłonności ku sobie... Była ona nie rozwinięta jeszcze, kiełkująca, nieśmiała, lecz — istniała. Staranne pielęgnowanie miało ją do kwiatostanu doprowadzić.
No — i inaczej też być nie mogło!
Podczaszyc pamiętał o tem, że gdy był młodszym i bogatym, zdobywał serca na poczekaniu, z łatwością, ze zręcznością — zawsze z gracją, której mu cały świat zazdrościł. Czemże była ta panna Białozielska obok księżnej de Belcastel w Paryżu i licznych ofiar w innych stolicach?
Podczaszyc przy kawie puścił pierwszą racę na próbę. Zaczął mówić w ogóle o sentymencie, o próżni serca, o potrzebie dopełnienia swej istoty, drugą, pokrewną... Czekał po wystrzale, jaki nastąpi skutek... Milczenie byłoby dowiodło, że wystąpił — zawcześnie i że grunt nie był należycie przysposobiony.
Tymczasem panna nie wahała się za nim tą śliską puścić drogą.
Uznawała ona, że żyć bez sentymentu nie mógł człowiek, tak jak bez powietrza, że serce próżne nader smutnie wyglądało i że każda istota miała od Boga przeznaczoną, dobraną, dopasowaną drugą, która ją dopełniała.
Rozumieli się tedy...
Podczaszyc sentyment począł filtrować umiejętnie, ułożył go w retertę, wyciągnął z niego kwintescencję, zrobił go czemś tak powietrznem, idealnem, anielskiem, iż w końcu z niego mało co pozostało... Sądził, że panna oślepiona, ogłuszona i zdumiona nie pójdzie z nim dalej i uzna się zwyciężoną.
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.