Rejent myślał, jak się zdaje, tylko o wierzycielach, a wcale nie o warunkach, w jakich się sentyment rodzi i rozwija. Wiedział on, że kolega jego Odryga był bardzo dobrze i poufale położony u panny, że miał całe jej zaufanie; przyszło mu więc na myśl doradzić, aby podczaszyc użył go za pośrednika accelerandi causa.
— Wiesz jaśnie wielmożny pan, co? — odezwał się po chwili namysłu. — Pan sam zbyt porywczo zapewne nie możesz postąpić, lecz, gdyby się tu kto wdał, jaki życzliwy pośrednik, któryby państwu obojgu oszczędził kłopotliwych preliminarjów i wziął je na siebie.
— Pośrednik? ale któż taki? czy acan dobrodziej sam chciałbyś się podjąć tej misji delikatnej? — zapytał gospodarz.
— O! ja nie — nie — odparł rejent — ale mam kogoś takiego, który się nada doskonale.
— Naprzykład!
— A, mój kolega i przyjaciel, Odryga — zawołał Moroszyński.
Podczaszyc, przypomniawszy go sobie rozśmiał się.
— Doskonale! jeżeli się tylko podjąć zechce i jej i mnie odda rzeczywistą usługę.
— Ale mnie z nim w tym przedmiocie mówić nie wypada — dodał rejent — to jest sprawa nader poufna, która przez wiele ust przechodzić nie powinna.
Zaproś pan, pod jakimkolwiek pozorem do siebie rejenta — i — pomów z nim o tem na cztery oczy...
Podczaszyc na wszystko się zgadzał.
— Przywieź go tu, proszę, bodaj jutro — rzekł — możesz zażądać, aby był przy konferencji w sprawie z Niedźwieckiemi.
Moroszyński więc z tem odjechał, że sam nic nie mając mówić Odrydze, nazajutrz przywieść go z sobą obiecywał. Wracając do domu, po drodze wszystko rozważywszy, winszował sobie, iż tak ostrożnie postąpił, gdyż, pomimo zapewnień podczaszyca, ten jego sukces, wątpliwym mu się wydawał.
Odryga, który nigdy poczciwie dających się zarobić paru czerwonych złotych nie odrzucał, oświadczył gotowość swą jechania na konferencję.
W rezydencji podczaszyca zastali już, staranniej niż zwykle dla prawników, przygotowane przyjęcie. Śniadanie było na stole, węgrzyn doskonały, wędliny wyborne, a szczególniej sery, które podczaszyc lubił — przedziwne się wydały Odrydze, który, obdarzony dobrym apetytem, jadł łapczywie, pił sumiennie i wpadł w humor jaknajwyśmienitszy.
Z tej chwili skorzystawszy, Moroszewski dał znak gospodarzowi i cichaczem się wyniósł, samych ich ze sobą zostawiając.
Podczaszyc rejenta, który do takiej konfidencji nie był nawykłym, wziął poufale pod rękę i poprowadził z sobą do gabinetu, sadząc przy sobie na kanapie.
Był to honor wielki. Odryga siadł, nie głęboko się zasuwając, jak należało — na brzeżku. Początek trochę był trudny, ale gospodarz miał za sobą swą pozycję towarzyską, która dozwalała wiele form zwykłych opuścić.
Wziął za rękę rejenta i odezwał się bez przygotowania.
— Ja do asindzieja mam prośbeczkę, którą między nami, na cztery oczy potrzeba załatwić.
Krótko, a węzłowato, nie mam co w bawełnę obwijać. — Oto począłem staranie o rękę panny Stratoniki, zrobiłem już kroki wstępne i — pochlebiam sobie, że moje intencje odrzucone nie będą. Panna mi okazuje iż — jest życzliwą — tego jestem pewny.
Miedzy nami mówiąc — takiej partji nigdy się spodziewać nie mogła... (tu westchnął). W naszem położeniu są czasem, asindziej to rozumiesz, konieczności...
Więc — żenię się — Łowczanka mi sprzyja i z pewnością sobie tego równie, jak ja życzy — ale — tu sęk... Ja nie mogę być obcesowym, czas tracimy... gdyby tu przyjacielskie pośrednictwo zaszło...
Uśmiechnął się, wskazując na Odrygę.
Rejent, który po śniadaniu wszedł do gabinetu z twarzą rumianą i wypogodzoną, z uśmiechem na ustach — rozpoczął słuchać z sympatycznym wyrazem; w miarę jak mówił podczaszyc — słupiał, oczy mu się niepomiernie otworzyły, usta także, brwi podniósł. Zdziwienie nadzwyczajne malowało się na twarzy, więcej może niż ono, bo rodzaj odurzenia. Zdawał się uszom swoim nie wierzyć.
Podczaszyc skończył swe opowiadanie, oczekiwał odpowiedzi, a rejent siedział zgłupiały, z wargami obwisłemi — nie mogąc słowa powiedzieć. Słuchał jeszcze, gdy już gospodarz umilknął.
— Cóż asindziej na to? — zapytał podczaszyc...
Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.